piątek, 27 lutego 2009

I mamy kolejne piątki!

Bogate życie towarzyskie jakie ostatnio prowadzi moja rodzina: moje ferie u Dziadków, wyprawa rodziców do Krynicy, zaprzątały nam wszystkim głowy. Z tego powodu jakoś nie zauważyliśmy, że mam już nie 17, ale 19 zębów! W tak zwanym międzyczasie w mojej buźce pojawiły się dwa nowe ząbki: górna i dolna piątka! Do pełni szczęścia brakuje mi już tylko jednego zęba! A potem będziemy mieć spokój na jakieś cztery lata, bo dentystę zamierzam odwiedzać tylko profilaktycznie!!!

Mini ferie u Dziadków

Bardzo lubię prowadzić bogate życie towarzyskie. Strasznie się cieszę gdy odwiedzają nas jacyś goście, a ja również chętnie odwiedzam innych. Moim dodatkowym atutem jest fakt, że mimo, iż z mamą jestem prawie 24 godziny na dobę, to wcale nie jestem uczepiona jak rzep jej spódnicy. Potrafię jakoś pogodzić się z jej nieobecnością, bo dobrze wiem, że mnie kocha i na pewno niedługo do mnie wróci.
Pewnie już się zorientowaliście, że moi "starzy" mają hopla na punkcie snowboardu. Na początku to była pasja taty, ale i mama złapała bakcyla, ba można powiedzieć, że go nawet przejęła:) i teraz to ja sama nie wiem które z nich ma większego bzika:) W tym sezonie rodzice jeździli już na snowboardzie, ale z przyczyn "technicznych" - byłam z nimi:) - wrócili z tej wyprawy ze strasznym niedosytem, szczególnie mama, której z powodu obfitych opadów śniegu wypadł jeden dzień jazdy. Ale zima przecież trwa w najlepsze! Rodzice postanowili więc wysłać mnie na "ferie" do Babci Joli i Dziadka Krzyśka, a sami pojechali na trzy dni do Krynicy poszaleć na stokach Jaworzyny. Kiedy oni szaleli na snowboardach ja spędzałam miło czas w Radomiu. Chodziłam z Dziadkami na spacery, czytałam książeczki, oglądałam bajki i miałam mnóstwo gości: Wujka Bubu (Kubę), Olę, Ciocie: Asię, Krysię, Magdę, Danusię i Wujka Krzyśka, którzy koniecznie chcieli mnie poznać:) Starałam się być grzeczna i nie dokuczać Dziadkom. I nawet za bardzo nie tęskniłam za rodzicami, którzy zresztą non stop dzwonili i pytali się co u mnie słychać:) Chyba to oni straaasznie za mną tęsknili!
Te trzy dni minęły w oka mgnieniu i już nie mogę doczekać się kiedy znowu przyjadę do Dziadków na "ferie":)

Niania

Ten post wbrew pozorom wcale nie będzie o mnie:) Wcześniej Wam o tym nie wspominałam, bo trochę bałam się zapeszyć, ale minęło już tyle czasu, że teraz nie może już być jakiś wpadek:)
Kto jest szczęśliwym posiadaczem rodziny, a szczególnie małego dziecka zapewne bardzo dobrze wie jak kosmicznym problemem mogą stać się nawet wbrew pozorom proste czynności takie jak np. wizyta w sklepie, urzędzie itp. Przy małym dziecku nic nie można zaplanować, a nawet jeśli uda już się wybrać z domu to zaraz przytrafia się 1000 niespodziewanych rzeczy. Tata stara się jak najwięcej czasu poświęcać mojej skromnej osobie, ale wiadomo praca, praca, praca cały czas ta praca, ale co tam mus to mus, szczególnie przy obecnym kursie euro:( A dziadkowie niestety daleko... Rodzice postanowili więc znaleźć odpowiedzialną osobę do opieki nade mną przynajmniej na kilka godzin w tygodniu tak, aby mama miała przynajmniej chwilę tylko dla siebie.
Od jakiegoś miesiąca dwa razy w tygodniu popołudniami odwiedza mnie Ania. Od początku przypadła mi do gustu, a ja jej chyba też:) Razem bawimy się, oglądamy Sionia, jemy kolację, nawet czasami Ania mnie kąpie i przebiera w piżamkę. Z niecierpliwością oczekuje jej kolejnych wizyt i pół dnia potrafię pytać się mamę kiedy przyjdzie Ania.
W związku z tym, że Ania jest moją nianią musiałam się nauczyć prawidłowo wymawiać moje imię i teraz na pytanie: "Dziewczynko jak masz na imię?" odpowiadam głośno: "HANIA!!!!"

wtorek, 10 lutego 2009

Kakao i herbatka

Nie sztuką jest pić samemu napoje z kubeczka. Sztuką jest je samemu przygotować! Umiem już wlewać wodę z butelki - ale małej, półtoralitrowa jest jeszcze za ciężka:) - do szklanki, ale w końcu nadszedł czas na poważniejsze rzeczy. Gotowanie "na niby" dla łały (lali) czy sionia (słonia) już mnie troszkę znudziło...
Dzisiaj rano po cichutku, żeby nie przeszkadzać mamie, która akurat zajęta była "robieniem się na bóstwo" hihihi w łazience, postanowiłam sama zrobić sobie kakao. Przecież to nic trudnego, już tyle razy widziałam jak je przygotowują rodzice. Najpierw wyjęłam z szuflady kakao, które niestety zaraz wysypało się na podłogę! Pamiętałam, że musi być jeszcze mleczko więc i je wyjęłam. Ono z kolei za nic nie chciało wylecieć z opakowania:( Jako jego substytutu użyłam więc kaszki. Nie mogłam znaleźć szklaneczek, bo mama je strasznie wysoko chowa, no i wody też nie było. Trochę się tym zmartwiłam, no bo jak miałam zrobić to kakao. Zrezygnowana postanowiłam więc posprzątać ten cały bałagan. W ruch poszła szczotka i szufelka.
Jednak nie do końca dałam za wygraną! Nie udało się zrobić kakao to może przynajmniej herbatki się napiję! Jak pomyślałam tak zrobiłam! Ponieważ nie mogłam się zdecydować, która najbardziej mi smakuje wyjęłam z szuflady herbatę z dzikiej róży, zieloną oraz z pasiflory. I poukładałam ją ładnie na stoliku. W tym momencie do pokoju weszła mama... Ale miała minę:) Potem było przebieranie, sprzątanie i pogadanka wychowawcza wiecie takie ble ble ble:)






I muszę Was przestrzec: kakao "na sucho" wcale nie jest smaczne...

Trzecie urodziny Mai

Jestem osobą bardzo towarzyską i z tego względu bardzo lubię spotykać się ze znajomymi, chodzić na rauty, przyjęcia itd. A w sobotę była ku temu nie lada okazja, bo moja kochana Maja obchodziła trzecie urodziny!!! Oczywiście nie mogło mnie zabraknąć i razem z rodzicami pojechaliśmy złożyć jej najserdeczniejsze życzenia i oczywiście skosztować przepysznego tortu:) Z kwiatami i prezentem w dłoniach obściskałam przepiękną solenizantkę, a potem bawiłyśmy się do upadłego - dosłowne i w przenośni!
Zresztą zobaczcie sami:




A mojej kochanej Majeczce jeszcze raz życzę: STO LAT!!!

sobota, 7 lutego 2009

I po chorobie :)

Tak naprawdę to prawie po! W środę po południu udałam się z mamą do przychodni gdzie pani doktor dokładnie mnie osłuchała i zbadała, a ja - o dziwo?! - byłam pierwszy raz grzeczna i nawet nie płakałam! Płuca i oskrzela czyste, gardło lekko jeszcze zaczerwienione, uszy ok. A mój wstrętny kaszel pani doktor określiła jako bardzo ładny. W związku z tym kazała nam odstawić wszystkie leki, a tylko antybiotyk "dobrać" do końca - na mamine oko wygląda, że koniec będzie dziś wieczorem! Hurra!!!
Mam jeszcze całą masę glutów w nosie, no i ten kaszel czasami się przyplącze, ale ogólnie mam bardzo dobry humor i dokazuje na całego:) Na razie wyjścia na dwór mamy ograniczyć do wypraw do pobliskiego sklepu po przysłowiowe bułki, ale w przyszłym tygodniu - jeśli pogoda pozwoli - może wybierzemy się nawet do ZOO!
Wszelkim choróbskom mówimy głośno i zdecydowanie: NIE !!!