wtorek, 30 grudnia 2008

Zaległości - Sölden

Hmmm tak dawno nie pisałam, że nawet nie wiem od czego zacząć. Pewnie powiecie, że najłatwiej od początku:)
6 grudnia z samiutkiego rana - było grubo przed 5 - zostałam obudzona przez rodziców, nakarmiona, ubrana, wsadzona do taksówki, która zawiozła nas prosto na lotnisko. Na miejscu okazało się, że lecimy ... do Monachium! Ale nie na badania, nie do kliniki. Monachium było tylko przystankiem w podróży w przepiękne austriackie Alpy! Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i odwiedziliśmy Herr Profesora. Spotkanie było bardzo miłe, a Profesor orzekł, że jestem w świetnej formie:))) Nic dziwnego - spałaszowałam ze smakiem dwie parówki, wypiłam kubek herbatki rumiankowej i cały czas miałam boski humorek: uśmiech nie schodził z mojej twarzy! Po uroczym śniadanku czas było ruszać w drogę, cel: Sölden.
Co tu będę dużo się rozpisywać: pobyt należy zaliczyć do udanych! Pomimo, że ja jeszcze nie jeżdżę nawet na nartach to całe mnóstwo sieniu (śniegu) i czarujące towarzystwo było kwintesencją tego urlopu!
Rodzice nie pojeździli tyle co zwykle, bo musieli się zmieniać, ale i tak są chyba zadowoleni, a ja w końcu spędziłam trochę czasu tylko z Tatą!
Ale co dobre szybko się kończy ... I 13 grudnia byliśmy znowu w Warszawie.
Poniżej kilki fotek z naszej snowboardowej wyprawy. Ach ten sień, sień, sień ...












A i jeszcze jedno: Mysia oczywiście była z nami!!!

środa, 3 grudnia 2008

Mysia

W naszym domu najważniejsza jest of course NIANIA czyli ja! Rodzice oczywiście są równie ważni, ale ostatnio zaczynają przegrywać z Mysią!
Mysia to malutka myszka. Pierwsze dwie książki z jej przygodami dostałam od moich starszych kumpeli Majki i Zuzi i od razu zawładnęły moim malutkim serduszkiem! Z Mysią kładę się spać, bez Mysi nie mowy o jeździe samochodem, zabierałabym ją nawet do kąpieli, ale rodzice zdecydowanie zaprotestowali. Można powiedzieć, że ta mała myszka zmieniła moją filozofię życia, szczególnie gdy do książek dołączyła pluszowa Mysia - również prezent od dziewczyn:) Troszczę się o nią jak umiem najlepiej - śpi ze mną w moim łóżeczku, pije z mojego kubeczka, je z mojego talerzyka i robi siku do mojego nocniczka!
Nie można pominąć jej przyjaciół: Cyryla, Klary, Strusia, Słonia Edzia, Krokodyla Karola, Małego Czarnego Kotka i oczywiście kochanej Pandy! Razem tworzą świetną paczkę!
Ale jest jedno małe ale ... Mysia to postać z kreskówki, tyle, że już od bardzo dawna nie emitowanej w telewizji. Szkoda, bo chociaż TV oglądam w bardzo ograniczonych ilościach, to czasem chętnie obejrzałabym przygody Mysi. Pozostają mi więc tylko książeczki, ale i te niedługo będziemy kupować tylko w antykwariatach. A już zupełnie nie do zdobycia są ubranka dla Mysi czy Mysie - maskotki. Firma, która zajmowała się dystrybucją Mysiowych gadżetów właśnie wyprzedaje to co jej zostało ze starych zapasów. Tata więc pojechał do sklepu czym prędzej i kupił kilka nowych książeczek - mam je dostawać partiami, po jednej w miesiącu. Czyli do kwietnia mam co robić, bo kupił tylko 4:(
W każdym razie Mysia to mój największy przyjaciel, a książeczki z jej przygodami mogłabym czytać non stop!

Mały słownik Mysiowo - Hancokowy:

Mysia - Mynia Mynia (koniecznie dwa razy!)
Słoń Edzio - Sioń
Słoń Edzio na śniegu - Sioń sień:)
Panda - Paaaaaaaan
Mały Czarny Kotek - Miaaaa
Klara - Kaka
Krokodyl Karol - Kła


wtorek, 2 grudnia 2008

Nabiał

Jak pewnie wszyscy wiedzą podstawowym pożywieniem małych dzieci jest mleczko. I tak sobie je popijałam przez pierwsze miesiące mojego życia, aż w końcu przyszedł czas na rozszerzenie mojego menu. Jedne rzeczy smakowały mi bardziej inne mniej. Mama bardzo się cieszyła, że polubiłam jogurty i kaszki - dużo pyszności dla małych kości! Z potraw mlecznych nie zasmakował mi wyłącznie twarożek, ale już w towarzystwie konfitury jagodowej był pyszniutki! Zapomniałabym: za żółtym serem też nie przepadam.
Niestety wszystko zmieniło się w ostatnich dniach. Nie tknę kaszki, jogurtu, o twarożku nawet nie ma co marzyć. Zastanawiamy się wszyscy co mogło na to mieć wpływ: ten paskudny kaszel, jakieś problemy z brzuszkiem po zjedzeniu nabiału czy może wyrosłam już z niemowlęcych papek! Albo wcześniej niż moi rówieśnicy weszłam w tzw. bunt dwulatka:(
Póki co mama musi się wykazać inwencją twórczą i "przemycić" mi trochę mleczka w czymś innym niż do tej pory. W mojej diecie nastąpiły więc pewne modyfikacje. Dałam się namówić na kakao - mniam, mniam wypijam je praktycznie jednym haustem i wcale nie przeszkadza mi, że jest niesłodzone, bo samo mleczko jest wystarczająco słodkie. Naleśniki jadałam już wcześniej, teraz doszły ciasteczka z twarogu.
Jutro rano przymierzamy się do pełnoziarnistych płatków pszennych na mleczku!

piątek, 28 listopada 2008

Pranie

Maria Konopnicka „Pranie”

Pucu! pucu! chlastu! chlastu!
Nie mam rączek jedenastu,
Tylko dwie mam rączki małe,
Lecz do prania doskonałe.
Umiem w cebrzyk wody nalać,
Umiem wyprać... no... i zwalać.
Z mydła zrobię tyle piany,
Co nasz kucharz ze śmietany.
I wypłuczę, i wykręcę,
Choć mnie dobrze bolą ręce.
Umiem także i krochmalić,

Tylko nie chcę się już chwalić!
A u pani? Jakże dziatki?
Czy też brudzą swe manatki?

U mnie? Ach! To jeszcze gorzej.
Zaraz zdejmuj, co się włoży!
Ja i praczki już nie biorę,
Tylko co dzień sama piorę!
Tak to praca zawsze nowa,
Gdy kto lalek się dochowa!



Bardzo lubię pomagać mamie w porządkach domowych, tym bardziej, że święta za pasem i trzeba wszystko dokładnie wypucować. Najbardziej intrygującą czynnością jest tytułowe pranie: najpierw trzeba powybierać brudne rzeczy z kosza i włożyć je do pralki. Moja pomoc jest tutaj po prostu niezbędna!


Potem mama coś tam majstruje przy pralce: wsypuje, wlewa, naciska i ... pralka zaczyna robić wrrr wrrr! Po jakimś czasie wszystko cichnie i można wyprane rzeczy rozwiesić na suszarce. I to jest to co tygrysy lubią najbardziej! Mama przekłada mokre ciuchy do kosza, z którego je potem wyciągam i podaje, a ona je pięknie rozwiesza. Gdy tylko widzę jakieś "nowe" brudne rzeczy ciągnę mamę do łazienki i namawiam na zrobienie kolejnego prania:)
Oprócz prania bardzo lubię odkurzać, a odkurzamy często. Mama mówi, że to moja zasługa, bo - szczególnie podczas jedzenia - strasznie bałaganię. Wyciągamy odkurzacz i tak na zmianę sprzątamy. Mama to wszystko by chciała zrobić raz, dwa, a ja wolę tak pomalutku, dokładnie. Nierzadko zdarza się, że w jednym miejscu odkurzam i 10 minut!


Mama mówi, że jak jestem takim czyściochem to mogłabym posprzątać czasem sama bałagan w moich zabawkach. Ale przecież to nie jest żaden bałagan?! To przecież ARTYSTYCZNY NIEŁAD:)

poniedziałek, 24 listopada 2008

Po wizycie doktora

W sobotę po południu odwiedził mnie pan doktor. Kasłałam już strasznie, jakbym miała wypluć co najmniej żołądek! A do tego zupełny brak apetytu, właściwie poza poranną porcją mleka nie jadłam właściwie NIC.
Pan doktor mnie zbadał - nawet tak bardzo nie krzyczałam. Płuca i oskrzela czyste, natomiast gardło buraczkowe! Niestety dotychczasowa kuracja jak widać na niewiele się zdała... Trzeba było zacząć działać radykalnie! Pomimo, że nie było podstaw do podania antybiotyku, to w moim przypadku: serducho, profilaktyka infekcyjnego zapalenia wsierdzia, długo się nie zastanawialiśmy.
Moja terapia polega teraz na braniu dwa razy na dobę ospamoxu i flavamedu, który - w porównaniu do flegaminy - jest lepiej tolerowany przez wątrobę. Oczywiście odstawiliśmy też syrop pini ze względu na zawartość w jego składzie fosforanu kodeiny.
Ech... Tak to jest jak jeden "nasz" lekarz ma urlop, drugi przygotowuje się do egzaminu specjalistycznego, a mi zachciewa sie chorować... lekarze w przychodni jednak nie są godni bezgranicznego zaufania...
A ja pomału dochodzę do dawnej formy! Mam lepszy humorek, nawet te okropne leki połykam bez większego marudzenia i w końcu zaczęłam cokolwiek jeść: dzisiaj kawałek ogórka, marchewki, trochę makaronu z kurczakiem, a po poobiedniej drzemce całego banana! Oby tak dalej!

piątek, 21 listopada 2008

Kaszel c.d.

Niestety kaszel nie zniknął wręcz się nasilił:( Nie pomogły syropki i wapno, którego notabene podobno nie mogę brać, bo nie powinno go się łączyć z moimi "sercowymi" lekami.
Gorączki co prawda nie mam - oprócz jednorazowego epizodu z wtorkowego popołudnia: 37,5 - ale pojawił się niewielki katarek. No i stałam się straaasznie marudna, a o apetycie możemy zapomnieć. Nie jem praktycznie nic, nawet moje ulubione potrawy: jajecznica czy pieczona rybka mnie nie zadowalają. Dobrze, że sporo piję, głównie wodę. W zupkach jestem zainteresowana tylko ich wodnistą częścią. Nie pozwałam się niestety mamie oklepywać, za to chętnie się inhaluje tyle, że odwrócona pleckami do inhalatora:)
Rodzice postanowili jednak skonsultować się też z innym pediatrą, bo lekarzom w naszej przychodni nie do końca ufają. Jutro po południu zbada mnie "nasz" pan doktor i w końcu będziemy mieć pewność co w trawie piszczy. Trzymacie kciuki, bo mam już dość tego choróbska!

poniedziałek, 17 listopada 2008

Kaszel

Wyłączając moje serce to jestem okazem zdrowia:) nie choruje wcale, czasami mam tylko gluty w nosie. Ale jesienne przeziębienie dopadło i mnie. Od kilku dni pokasłuje, szczególnie w nocy i po przebudzeniu; w związku z tym kaszlem zastanawialiśmy się nawet czy nie przełożyć kontroli w Krakowie. Innych niepokojących objawów brak: mam super humor, apetyt mi dopisuje, gorączki i kataru brak. W piątek zbadał mnie dr Kordon i orzekł, że osłuchowo jest ok. Jednak, mimo przyjmowania flegaminy: bleeeee:( i inhalacji wstrętny kaszel nie ustępuje. Już myśleliśmy, że mamy go z głowy, bo dzisiaj w nocy ładnie spałam i wcale nie kasłałam, ale rano rozkasłałam się jak stary gruźlik:)
Nie było na co czekać i wybrałyśmy się z mamą do lekarza do przychodni. Nie muszę dodawać, że byłam średnio zadowolona, a na dodatek gabinet pani doktor sąsiaduje z gabinetem zabiegowym, a z nim mam straaaaasznie niemiłe wspomnienia związane ze szczepieniami. Dałam się nawet osłuchać, szczególnie na plecach, gorzej było z zaglądaniem do gardła. Wnioski: płuca i oskrzela czyste, gardło lekko zaczerwienione poza tym wszystko w porządku. Na razie spróbujemy wygonić ten wstrętny kaszel bez pomocy antybiotyku. Pani doktor kazała nam brać dodatkowo jeszcze jeden syrop, calcium oraz witaminkę C i siedzieć w domku. Za parę dni wszystko powinno wrócić do normy. Mam taką nadzieję, bo w sobotę wybieramy się na mega imprezę: pierwsze urodziny Marysi i MUSZĘ być zdrowa!!!

piątek, 14 listopada 2008

Echo w Krakowie

Na badanie wyruszyliśmy już wczoraj po obiedzie. Droga jak droga - samochodów pełno, ja trochę pospałam, ale więcej po marudziłam. Kto to widział tyle godzin siedzieć w jednym miejscu?! Tuż przed kolacją jakoś dotarliśmy do grodu Kraka i krakowskiego mieszkanka. Szybka kaszka, kąpiel i lulu. Musiałam przecież wypocząć, bo dzisiaj od rana czekał mnie niezły maraton. Ale z tym wypoczynkiem to tak średnio nam wyszło. Całą noc i ja i rodzice strasznie się wierciliśmy i co chwila budziliśmy. Mama miała już dość wstawania do mnie co 5 minut i koło 2 w nocy na dobre wylądowałam w łóżku rodziców. Niewiele to pomogło, ale przynajmniej nie musiała wystawiać nóg spod ciepłej kołdry:)
Efekt - niewyspani pojechaliśmy z samego rana do Prokocimia. Pod poradnią były luzy więc szybko zostałam poproszona na ekg. No nie powiem dałam czadu! W iście dantejskiej scenerii odbyło się też ważenie: 10 500 kg, mierzenie: 83 cm oraz pomiar saturacji i tętna: 84% i 112. Przy pobieraniu krwi zawsze pokazywałam na co mnie stać więc nie inaczej było też i tym razem.
UUUUFFFFFFF jakoś przebrnęliśmy przez wstępne badania i pozostało nam już tylko czekać na echo. Pod gabinetem co prawda nie było nikogo, ale niestety w gabinecie też:( W oczekiwaniu na doktora spałaszowałam pyszną drożdżówkę z serem i pół obwarzanka. Doktor pojawił się koło 11, ale w międzyczasie na badania zgłosiły się tez inne dzieci. Ponieważ maluchy mają pierwszeństwo:) przepuściłam jakiegoś niemowlaka. Potem doktor trochę zdezorganizował kolejkę, ale nie ma się czemu dziwić, trudno mu samemu nad wszystkim zapanować, a nie było pani Asi. Czekanie umiliła nam super sympatyczna pogawędka z ciocia Iwoną; tak dawno się nie widzieliśmy, że wygadaliśmy się chyba za wszystkie czasy:)
W końca nadeszła i moja kolej. Rodzice spodziewali się horroru i niewiele się pomylili. Bardzo mi się nie podobało, głośno płakałam i wierzgałam nogami na wszystkie strony. Jednak zmęczenie wzięło górę (było już grubo po 12) i z minuty na minutę moje powieki stawały się coraz cięższe i ... wtedy ktoś zaczął walić do drzwi! Ponieważ nie było pani Asi doktor musiał przerwać badanie i zobaczyć kto tam u licha tak wali. Niestety moja drzemka również została przerwana i doktor mógł zapomnieć o zbadaniu mnie w spokoju. No i pogadać też się nie dało:(
Podsumowując: nic się nie zmieniło od ostatniego echa, a na pewno nic na gorsze:) - no może oprócz mojego zachowania:( Funkcja komory dobra, niewielka do umiarkowanej niedomykalność zastawki trójdzielnej, super rozwinięta lewa tętnica płucna; prawej doktor nie zobaczył przez to moje darcie. Aorta - przewężenie jest na swoim stałym, niewielkim (dr użył nawet określenia nieistotnym) poziomie. Poza tym wszystko w porządku o czym świadczy chociażby termin następnej kontroli - dopiero 5 czerwca 2009 roku czyli za pół roku! O III etapie nie było okazji porozmawiać, zresztą doktor skwitował to jednym zdaniem: "Nie ma się co śpieszyć, Hanka super wygląda, pogadamy o tym następnym razem".
Mama będzie się teraz zabawiać w aptekarza, bo mam dostawać acesan w dawce 22,5 mg! A ja się go robi? Ano bierze się tabletkę acesanu 30 mg, tnie na połowy, jedna połowę znowu na połowy i tym sposobem wychodzi nam właściwa dawka:) Enarenal bez zmian.
Nie ukrywamy cieszymy się straaaasznie!!! Z tej radości na tzw. do widzenia zrobiłam panu doktorowi papa i przesłałam mu chyba z 1000 buziaczków! Szkoda tylko, że byłam trochę niegrzeczna i to pomimo codziennego "robienia echa" w domu łopatką do piasku:)

środa, 12 listopada 2008

Cmok, cmok

Już Wam kiedyś pisałam, że bardzo lubię się przytulać, szczególnie do rodziców. Teraz dodatkowo nic innego bym nie robiła tylko się całowała:)
Rano muszę obowiązkowo dać buziaka mamie, potem tacie, potem znowu mamie, tacie i tak do znudzenia. Oczywiście witam się również z moimi zabawkami: żabkami na parapecie w moim pokoju, szczeniaczkiem - uczniaczkiem, lalą, reniferem Rudolfem itd. Trochę tych zabawek już się nazbierało więc jak je wszystkie obcałuje na dzień dobry to mija kupa czasu.
Z "obcymi" zabawkami jakoś się nie całuje. Mama się śmieje, że to chyba ze względów higienicznych:) Również z innymi ludźmi. Może trochę sie wstydzę? Za to przesyłam im chętnie buziaki czy to na do widzenia czy tak w ogóle z sympatii.
Was tez bardzo lubię więc ten wirtualny buziak jest dla Was:)


Cmok, cmok:)

piątek, 7 listopada 2008

Pany

Jak się powiedziało "a" trzeba powiedzieć też i "b":)
Z każdym dniem mój słownik zapełnia się nowymi wyrażeniami. Tytułowe "pany" to pan bądź pani. Pokazuje ich - choć wiem, że to nieładnie - paluszkami w gazetach, ale także na spacerkach. Ostatnio mijałyśmy z mamą jakiegoś pana: stał oparty o drzewo, w rękach trzymał jakąś butelkę - przypisek mamy: tanie winko owocowe tzw. jabola - a ja wyciągnęłam rączkę i na całe gardło wykrzyczałam radośnie: "panyyyy"!!!! Rodzice śmiali się, że to był chyba największy komplement jaki ten facet w życiu usłyszał. Nie rozumiem. Przecież to z całą pewnością był pan!
Nowego znaczenia nabrało słowo "baba", bo od dzisiaj oznacza ono już nie tylko telewizor, laptopa czy babcię, ale także małą zieloną żabkę, a czego jak czego, ale żabek to u nas w domu jest pod dostatkiem!
Chęć na jedzonko wyrażam dalej za pomocą słówka: "mniam, mniam", ale kiedy karmię pieska to każe mu otwierać buzię mówiąc: "am".
"Łała" to lala, "tapty" - kapcie, "szasza" - kasza, "siesie" - coś do picia, ze wskazaniem na soczek.
A zgadnijcie jak mówię na telefon komórkowy? Tata!!!

środa, 5 listopada 2008

Striptiz:)

Dzisiaj rano obudziłam się głodna jak wilk! Wypiłam duszkiem poranną porcję mleczka i czekałam aż mama mi zmieni pieluszkę i piżamkę. Ale mama miała lenia i chciała sobie jeszcze poleżeć w łóżku. Wysłała mnie do drugiego pokoju żebym przyniosła jakąś książeczkę np. o mojej ulubionej Mysi. Miała chytry plan - ona będzie leniuchować, a ja obok grzecznie siedzieć i czytać. Ponieważ Tata wyszedł do pracy nieco wcześniej niż zwykle więc miałam pole do popisu. Owszem poszłam do drugiego pokoju, a tam zamiast wziąć książeczkę i wrócić do mamy rozebrałam się do rosołu! Zdjęłam piżamkę - rozpinanie zatrzasków jest dziecinnie proste:) i nawet udało mi się pozbyć pieluszki. Wykorzystałam ten fakt i przy okazji zrobiłam siku na podłogę! Trochę było mi chłodno więc odkręciłam na maxa kaloryfery. Po nawoływaniach mamy poszłam zobaczyć co ona do licha ode mnie chce! A mama zrobiła wieeeelkie oczy widząc mnie golusieńką jak mnie Pan Bóg stworzył. Szybko zerwała się z łóżka, założyła mi pieluszkę i ubranka.
Teraz rodzice mają przechlapane - nie mają szans na wylegiwanie się w łóżku!

środa, 29 października 2008

Uwolnić orkę według Hancoka:)

W niedzielne przedpołudnie słoneczko pięknie świeciło i wybrałam się z Tatą na spacer do Parku Praskiego. Mama miała wtedy 5 minut TYLKO dla siebie więc spokojnie mogła zrobić obiad:) Fajnie było: spacerowaliśmy parkowymi alejkami, ja goniłam wiewiórkę, Tata gonił mnie. Wiewiórka zdążyła uciec na drzewo, ja nie miałam tyle szczęścia, a może raczej siły w nóżkach:)
Ponieważ Park Praski znajduje się na wprost ZOO nie dało się przejść obojętnie obok stoisk z balonami. Tata próbował je ignorować, mi natomiast zrobiło się trochę smutno, że takie piękne baloniki są przywiązane go jakiegoś kija. Podeszłam do jednego i ... Wystarczyło krótkie szarpnięcie i balon poleciał wysoko, wysoko do góry tam gdzie zwykle latają samoloty. Chcąc nie chcąc Tata musiał za niego zapłacić. Ale i tak opłaciło się go uwolnić, bo drugiego mi kupił. Z balonem przywiązanym do wózka wróciłam do domku.
Rodzice potem żartowali, że dobrze, że nie wybraliśmy się do ZOO. Jeszcze gotowa byłabym wypuścić z klatek jakieś zwierzątka.
O Greenpeace słyszeliście?

niedziela, 26 października 2008

Moje 1,5 roku:)

Podobno kobiet o wiek się nie pyta:) Ale ja się sama pochwalę: WCZORAJ SKOŃCZYŁAM 1,5 ROKU!!! I dużo to i mało. Dużo jeżeli porównamy mnie np. sprzed roku; postęp ogromny, wystarczy spojrzeć na krzesełko do karmienia:) wtedy ledwo widać mnie było nad blatem:)
A mało no bo przecież jestem dzieckiem i to małym dzieckiem, które dopiero co nauczyło się dreptać, a jeszcze nie bardzo umie słownie wyrazić to co czuje.
Prezenty dostałam już tydzień wcześniej: pięknie książeczki i zwykłe kartonowe pudło po wyciskaczu do owoców; stało się ono moją ulubioną zabawką-kryjówką:)

czwartek, 23 października 2008

Czas na małe co nieco:)

W związku z wprowadzeniem w naszym domu wielkiej akcji pt. „Zdrowe odżywianie” powiem parę słów na temat moich posiłków. W odróżnieniu od rodziców – no może poza drobnymi wakacyjnymi epizodami z pizzą w roli głównej – moje menu było zawsze zdrowe i odpowiednio zbilansowane. Również jego obróbce termicznej nie można było nic zarzucić – mama mi wszystkie pyszności wyłącznie gotowała albo piekła. Ale… Moja monotematyczność wyprowadza już wszystkich z równowagi.
Pierwsze śniadanie to wyłącznie porcja mleczka; wprowadzenie zamienników skończyło się tragicznie… Więc póki co zostaliśmy przy mleku.
Drugie śniadanko - o ile pojawią się w nim jajka - jest the best! Jeżeli nie, to tak się z mamą przekomarzamy: ja wołam: „jaja, jaja”, a ona próbuje mnie nakarmić kanapeczkami z wędliną drobiową albo jakimś twarożkiem. Na szczęście dla niej przynajmniej „dodatki” w postaci ogórków pałaszuje ze smakiem. Odkąd po lekturze książki "Mama i tata to My!" przeczytaliśmy co tak naprawdę kryją w sobie parówki – brr aż ciarki nam przeszły po plecach! - mówimy im stanowczo i zdecydowanie: NIE!!!
Obiad – zawsze chętnie go zjem, o ile… będzie to pieczona rybka albo gotowane mięsko z kurczaka – wyłącznie skrzydełko bądź udko, w żadnym razie pierś! Z dodatków kasze w różnej konfiguracji, ryż i makaron; ziemniaki są blee. Warzywa do wyboru do koloru – zawsze je spałaszuje ze smakiem. Za to zupy – poza rosołkiem - poszły w odstawkę.
Podwieczorek – to tak różnie… Jogurt czy serek raz jest pyszny a raz nie, naleśniki czy placki z jabłkami też nie zawsze mi smakują, owoce są raczej mniam mniam:)
A kolacja to kaszka, ale tylko i wyłącznie Bobowita wieloowocowa "Smaczny sen". Innej nawet nie tknę!
W kwestii trunków:) to woda, woda i jeszcze raz woda! Dodam, że wyłącznie niegazowana „Żywiec Zdrój”. Od wielkiego święta zażyczę sobie soczek, zgodnie z moimi upodobaniami jest to TYLKO jabłkowo – marchwiowy Bobofrut.
czas na tzw. przekąski. Rodzice wyeliminowali z mojej diety ciasteczka, co mi wcale nie przeszkadza. Teraz chrupie pieczywo chrupkie albo wafle ryżowe mniam mniam. Polecam!
Podsumowując na śniadanie jadłabym tylko mleko i jajka, na obiad rybkę, podwieczorek generalnie mógł by nie istnieć, kolacje to jeden rodzaj kaszki, a to wszystko popijałabym wyłącznie wodą i zagryzałam ogórkami:)

środa, 15 października 2008

Szczepienie - podejście nr 2

Dzisiaj udało mi się zaszczepić! I to w dodatku szczepionką refundowaną! A to wszystko zasługa niezwykle miłej pielęgniarki z mojej przychodni.
Z samego rana mama odebrała telefon. To dzwoniła właśnie pani pielęgniarka. Kontaktowała się w mojej sprawie z sanepidem i refundowana szczepionka przy mojej niewydolności krążeniowej należy mi się jak psu buda, ale musimy mieć zaświadczenie od kardiologa. Miny nam zrzedły, bo gdzie Rzym a gdzie Krym. Mamy jechać 300 km po zaświadczenie? Absurd! A najbliższą kontrolę w Krakowie dr Kordon wyznaczył nam na 14 listopada. To z kolei za długo, bo żeby w ogóle był sens szczepienia to druga dawka musi być podana 2 miesiące po pierwszej... Już myślałyśmy, że przyjdzie nam jednak zapłacić, ale z pomocą przyszła właśnie pani pielęgniarka. Poruszyła niebo i ziemię i zdobyła to zaświadczenie! Umówiła nas w trybie super ekspresowym do kardiologa dziecięcego w przychodni specjalistycznej. Pani doktor już mnie "znała", bo wcześniej dostała przefaksowaną historię mojego serduszka. Oczywiście zaświadczenie dostałam. Pani doktor nie miała jednak czasu mnie zbadać, ale powiedziała, że bardzo ładnie wyglądam i zaprosiła nas do siebie na wizytę. Bardzo chętnie skorzystamy, bo wiadomo przezornego Pan Bóg strzeże.
A szczepienie... Darcie, darcie i jeszcze raz darcie... Ale mamy to już za sobą.
Teraz sen z powiek spędza nam jakaś wysypka, którą mam na całym ciele. Pediatra przed szczepieniem mnie oczywiście zbadała i orzeka, że jestem zdrowa, a te krostki (dodam, ze nie towarzyszą im żadne inne niepokojące objawy) to pewnie reakcja alergiczna na jakieś jedzonko. Ciekawe na co? Bo że ogórków kiszonych jeść nie mogę to wiem, ale co jeszcze. No i żeby szybko zniknęło to paskudztwo, bo wyglądam dziwnie:(

wtorek, 14 października 2008

365 dni minęło jak jeden dzień :)

Właśnie stuknął rok odkąd nudzę Was moimi codziennymi perypetiami. Z tej okazji życzę moim drogim, wiernym czytelnikom nieograniczonego dostępu do internetu, no a sobie weny twórczej i jak najmniej chwil zwątpienia czy ktoś docenia to moje czasami nieskładne, a czasami zbyt sentymentalne stukanie w klawiaturę:)


A to ja dokładnie rok temu 14 października 2007 roku:)

Falstart

Dzisiejszy dzień to termin mojego kolejnego szczepienia, podczas którego miałam dostać drugą dawkę Prevenaru, szczepionki przeciw pneumokokom. W super nastroju wybrałyśmy się z mamą do przychodni. Ponieważ byłyśmy przed czasem musiałam sobie jakoś umilić oczekiwanie. Usiadłam grzecznie przy stoliku i zaczęłam rysować. W końcu przyszła pani pielęgniarka i zaprosiła nas do środka. A tam ... TRAGEDIA!!! Ledwo przekroczyłam próg gabinetu zabiegowego zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy. Obowiązkowe ważenie - 10 500 g i mierzenie - 81 cm odbyło się w iście dantejskiej scenerii. Ze złości nawet - strasznie mi teraz wstyd:( - kopnęłam panią pielęgniarkę. Przyszła pani doktor, a ja dalej darłam się jakby mnie ktoś obdzierał ze skóry. Jakoś jej udało się mnie zbadać. Powiedziała, że jestem zdrowa, nawet mimo mojego zachowania nie zauważyła u mnie szczególnej sinicy, ale i tak nie zostałam zaszczepiona. 1 października weszło w życie Rozporządzenie Ministra Zdrowia zgodnie z którym dzieci od 2 miesiąca do 5 roku życia chorujące m.in. na: przewlekłe choroby serca z niewydolnością układu krążenia zostały objęte obowiązkowymi szczepieniami przeciwko pneumokokom refundowanymi przez Ministerstwo.
Jutro pani pielęgniarka ma zadzwonić do sanepidu i dowiedzieć się jak załatwić dla mnie taką darmową szczepionkę. Mamy nadzieję, że nie będzie z tym większych kłopotów, bo nie ukrywamy bardzo ucieszyła nas informacja, że możemy zaoszczędzić prawie 300 zł. A te pewnie i tak wydamy na szczepionkę tyle, że przeciwko meningokokom.

piątek, 10 października 2008

Słowotwórstwo

Do używanych przeze mnie od dawna wyrazów: mama, tata, Niania itd. w końcu doszły nowe.
I tak "tap tap" to nic innego jak ... kapcie! "Dziadzia" to oczywiście dziadek, "babta" - babcia, a "gchyy" oznacza coś gorącego. Natomiast wyrażenia: "baba" i "mniam mniam" nabrały zupełnie nowych znaczeń. Od dzisiaj "baba" to nie tylko telewizor, ale także laptop, na którym godzinami mogłabym oglądać swoje zdjęcia z dzieciństwa:) "Mniam mniam" dalej wyraża przede wszystkim moją nieodpartą chęć na przekąszenie małego co nieco, a od niedawno także smoczka. Mimo, że jestem wytrwała i bez marudzenia usypiam bez niego, to jednak darzę go - jak słychać - wielką sympatią.
Chciałabym już mówić, bo czasami ciężko mi się dogadać z moimi rodzicami. Nie wiem czy oni naprawdę nie rozumieją czy tylko udają gdy podchodzę do szafki ze smakołykami i chce dostać np. ciasteczko?

wtorek, 7 października 2008

Smoczkom mówimy NIE !!!

Moi rodzice bardzo dbają o moje zęby. Rano myje je razem z tatą, wieczorami różnie, ale najczęściej mama stara się je wypucować jak najdokładniej. Również z tego powodu moje ulubione jedzonko: ciasteczka zostały wykluczone z jadłospisu. Teraz gdy mam ochotę coś pochrupać dostaje wafle ryżowe albo pieczywo chrupkie. Solą w oku rodziców pozostawał jednak smoczek, którego z lubością lubiłam sobie possać podczas zasypiania. Mama jednak powiedziała: BASTA! Wiedziała, że pewnie łatwo nie będzie, ale uznała, że mam już prawie 1,5 roku więc czas najwyższy wysłać wszystkie moje smoki tam gdzie pieprz rośnie!
Walkę rozpoczęła od sobotniej poobiedniej drzemki. Zamiast smoka dostałam gryzak i baaardzo twardego sucharka. Dodatkowym ułatwieniem był fakt, że byłam bardzo zmęczona. Oczywiście po położeniu do łóżeczka głośno domagałam sie mojego pocieszyciela i go dostałam. Z pozoru wyglądał normalnie, ale ... Mama odcięła mu koniec więc był zupełnie bezużyteczny:( Trochę po marudziłam, jednak zmęczenie wzięło górę: po 10 minutach usnęłam z sucharkiem w buzi:)
Z wieczornym usypianiem było trochę gorzej. Nie dostałam sucharka, bo zęby były przecież już umyte. Mama próbowała czytać mi bajki, ale to też nie pomogło. Dopiero głaskanie po głowie i pleckach przyniosło podziewany efekt i usnęłam jak aniołek. W niedzielę i poniedziałek było trochę gorzej... Stanowczo domagałam się smoka i byłam bardzo niezadowolona, że nie mogę go dostać. Ale upór i cierpliwość mamy zostawały za każdym razem wynagradzane:)
A dzisiaj - nie zapeszając! - chyba nastąpił przełom! W południe nie awanturowałam się o smoka tylko grzecznie położyłam na boczek i usnęłam. Wieczorem mama dała mi tylko buziaka na dobranoc, powiedziała: "Dobranoc", zgasiła światło i wyszła z mojego pokoju. A ja trochę się jeszcze poprzewalałam w łóżeczku i zasnęłam jak niemowlę:)
Efektem ubocznym pozbycia się smoka są moje pobudki skoro świt. Do tej pory rodzice mogli mnie przynajmniej na jakiś czas "zatkać" smokiem. Teraz obudzona staję od razu na równe nogi i wołam co sił w płucach: MNIAM MNIAM !!!!

środa, 1 października 2008

Licytacja medalu olimpijskiego

W dniu dzisiejszym - 30.09.2008 roku - o godzinie 17.30 na portalu Allegro ruszy aukcja medalu olimpijskiego Agnieszki Wieszczek.

Agnieszka Wieszczek, zapaśniczka, brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich 2008, postanowiła oddać swój medal na licytację i w ten sposób pomóc w zebraniu pieniędzy. Szlachetnym gestem wykazała się nie tylko Nasza medalistka, ale również rodzice małego Frania, którzy postanowili podzielić się z innymi potrzebującymi - przekazując medal olimpijski na rzecz innego dziecka.

Zapraszamy do wzięcia udziału w licytacji!


źródło: Cor Infantis

poniedziałek, 29 września 2008

Szczęśliwa szesnastka!

Na kolejnego ząbka czekaliśmy tym razem trochę dłużej niż zwykle, ale w końcu się pojawił - dolna trójka. Do pełni szczęścia brakuje mi już tylko czterech piątek, ale te najczęściej pojawiają się między 24 a 30 miesiącem życia, więc póki co mamy trochę spokoju:)
Teraz pozostaje tylko albo AŻ tylko dbać o tę moją szczęśliwą szesnastkę!

niedziela, 28 września 2008

Mój przenośny toi-toi

No i stało się! Stałam się szczęśliwą posiadaczka własnego kibelka!
Mama wertując mądre książki natknęła się w nich na informację, że dziecko warto przyzwyczajać do nocniczka na długo przed zaczęciem przez nie nocnikowania. Podobno jak się z nim zaprzyjaźnię, nauczę na nim siadać to w tym odpowiednim momencie nie będę się tak stresować i łatwiej wejdę w kolejny krok w dorosłość. Oczywiście póki co nawet nie ma mowy z próbami odzwyczajenia mnie od pieluszek, a na pewno nie przed trzecią operacją, która - o ile mój stan nie ulegnie jakiejś gwałtownej zmianie - odbędzie się zapewne wiosną lub latem przyszłego roku.
Mój toi - toi (nawet kolorystycznie jest identyczny:) stanął w dużym pokoju, a ja go szybko zagospodarowałam: usiadłam na nim jak na krzesełku. Po rozmowie z rodzicami wiem już do czego służy: robi się do niego sisi!!! Wyedukowana przestawiłam go tam gdzie jego miejsce: do ubikacji. Stoi teraz obok kibelka rodziców i czeka aż trochę dorosnę!

Choinka

Chociaż do Świąt Bożego Narodzenia zostało jeszcze trzy miesiące ja już powoli się do nich przygotowuje. Coś tam pamiętam z tamtego roku: prezenty, życzenia i ... choinkę! To była duża aż pod sam sufit choinka ozdobiona pięknymi bombkami, łańcuchami i migocząca tysiącem światełek. Choinki co prawda jeszcze w domu nie mamy, ale ja już postanowiłam potrenować jej przystrajanie. A jak się nie ma co się lubi ... Jej substytutem zostałam ja sama! I pozawieszałam na sobie wszystko co sie dało: torbę - pieska, jakieś mamine korale, smycz i ... hmm sama nie wiem jak to nazwać. Tata śmieje się, że jest to jakaś akredytacja!
Najczęściej sama to wszystko z samego rana zakładam na siebie i paraduje w tym dumnie aż do samego wieczora, ale czasem pomagają mi w tym rodzice. Nachylam wtedy zgrabnie główkę niczym co najmniej złoci medaliści olimpijscy:)

poniedziałek, 22 września 2008

Sen



Temat idealny dla śpiochów:) A ja się ostatnio wcale do nich nie zaliczam!
Do niedawna lubiłam sobie pospać: chodziłam spać tuż po 20, a pobudkę robił mi mój kochany pusty żołądek po 7. Stawałam wtedy w łóżeczku i z całych sił wołałam: "Mama, mama! MNIAM MNIAM"! Oczywiście oprócz nocnego wypoczynku robiłam sobie drzemki w dzień, na ogół dwie - dłuższą przed obiadem i krótszą przed podwieczorkiem, w sumie około 2 godzinki. Ale - jak mówi mama - stare, dobre czasy odeszły w niepamięć. Teraz nie usnę przed 21, a wołanie o poranne mleczko zaczynam już koło 6. A potem przez pół dnia nie da się mnie zagonić do łóżeczka, dopiero najedzona po obiedzie kładę sie na jedyne dzienne spanko.
Mamie chyba pasował bardziej stary układ. Po pierwsze mogła dłużej poleniuchować rano w łóżku: mama nie należy do rannych ptaszków, a po drugie spokojnie przygotować obiadek. Teraz musi się nieźle nagimnastykować i połączyć gotowanie z zabawą z Hanią - Nianią:)


A tu ja z Tatą. Śpimy jak aniołki:)

czwartek, 18 września 2008

Rodos - fotki


Hit wyjazdu!



Ach chciałoby się tam jeszcze kiedyś wrócić ...


Jest bosko!



Kwiatuszki:)


Trzeba trochę odpocząć


Z jelonkiem:)


Rodos




Na plaży w Pefkos



Prassonissi



Kolacja we włoskiej knajpce




Smacznego!



W Water Parku w Faliraki


Ciekawe gdzie jest drugi bucik?


Beztroski poranek



Wieczorny spacer



z tatusiem:)



Wtorkowe echo

Do dr Kordona mamy bezgraniczne zaufanie, ale rodzice najchętniej monitorowaliby mój stan non stop, żeby mieć całkowitą pewność, że nic niepokojącego się nie dzieje. A ponieważ do następnej wizyty w Krakowie zostało jeszcze dwa miesiące postanowili wykonać badania na miejscu w Warszawie. I tym sposobem wtorkowy poranek spędziłam na ulicy Agatowej w gabinecie doc. Dangel.
Początkowo nic nie zapowiadało nadciągającej burzy, mało powiedziane to było istne tornado! Grzecznie przywitałam się z czekającą w poczekalni małą dziewczynką i jej rodzicami i zaglądałam we wszystkie kąty. Nawet zawędrowałam do Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, gdzie miły pan doktor zaprosił mnie do środka i pokazał piękne rybki pływające w akwarium. W końcu nadeszła moja kolej. No i bomba wybuchła ... Zaczęłam płakać, zanosić się, prawie wyć. Wykonanie echa w takich warunkach graniczyło z cudem. Nic nie było mnie w stanie uspokoić ani zabawki, ani śpiewanie mamy, ani nawet specjalnie dla mnie włączony telewizor. W końcu pani doktor uznała, że nie ma mnie co męczyć, a raczej się tak szybko nie uspokoję, a na tyle co jej się udało sprawdzić to funkcja komory jest dobra (i to przy takim cyrku, który urządziłam:), jest szerokie połączenie międzyprzedsionkowe, więc w drodze analogii przyjmujemy, że i reszta pracuje nieźle. Tak się darłam, że doc. Dangel nie mogła znaleźć tętnic płucnych:) Powiedziała, że jest przewężenie w aorcie, ale wiadomo - nie zmierzone.
Mama - bo pani pielęgniarka bała się nawet do mnie podejść:) - zważyła mnie: około 10 kg, bo to była taka zwykła waga łazienkowa i zmierzyła: 86 cm.
Potem rodzice podjęli nieśmiałą próbę podpięcia mnie pod pulsoksymetr. Oczywiście zakończyła się ona całkowitą klęską, bo czujnik nic nie mógł "zebrać". Ale przynajmniej tata sobie sprawdził saturację i tętno:), które odpowiednio wynosiły 94% i 76. Tata, aż zbladł, bo stwierdził, że to niemożliwe, żeby miał tak niskie tętno:) Dobrze, że pod ręką był kardiolog:)
No i zakończyliśmy wizytę u pani doktor. Niby zadowoleni jesteśmy, bo funkcja jest dobra, ale niestety nie sprawdziliśmy aorty.
Ciekawe z jakiej strony się pokaże za dwa miesiące u doktora Kordona? Mama zapowiada, ze będzie mnie przygotowywać na to spotkanie. Ciekawe jak? Chyba będzie mi robić echo na niby:)

środa, 17 września 2008

Dwa tygodnie w pigułce :)

Po pobycie na słonecznej wyspie Rodos pozostały już tylko wspomnienia... Ciężko się przyzwyczaić do szarej rzeczywistości tym bardziej, że za oknem buro i zimno :(
31 sierpnia po południu wsiedliśmy do samolotu. Samolot jak samolot - dla mnie żadna nowość. Krótka drzemka i już byliśmy na miejscu! A potem transfer do naszego hotelu znajdującego się w miejscowości Lardos. Po mimo, że było późno wcale nie chciałam iść spać! Rodzice wprost przeciwnie:) Ale w końcu i mnie dopadły trudy podróży. A rano przywitało nas piękne słońce: przez całe dwa tygodnie na niebie nie pojawiła się żadna chmurka! Po pysznym śniadanku "splądrowaliśmy" cały rozległy teren, na którym znajdował się nasz hotel i poznaliśmy wszystkie jego zakamarki.
Pierwsze dni pobytu były do siebie bliźniaczo podobne: kąpiele w basenie wraz z moimi nowymi przyjaciółmi Helenką i Kajtkiem, wyprawy nad morze, plac zabaw i do mini klubu dla dzieci no i oczywiście wspólne posiłki, a tych było wręcz w nadmiarze: śniadania, obiady, podwieczorki i kolacje. Z czasem byłam już nimi znużona i trochę je sobie urozmaicałam zrzucaniem resztek jedzenia na podłogę:( powiem szczerze, że nie było to ładne zachowanie. Próbowałam też oddawać kelnerom talerze, żeby rodzice nie zauważyli, że nie wszystko zjadłam. No i oczywiście nie odeszłam od stołu z brudną buzią, albo mama mi ją wycierała albo ja sama. Muszę przyznać, że jedzonko w hotelu było przepyszne. Mi szczególnie do gustu przypadły naleśniki z dżemem kiwi, pieczone rybki i zupa przygotowywana specjalnie dla dzieci. Zajadałam się też owocami: pożarłam chyba tonę arbuzów, śliwek, gruszek, brzoskwiń, winogron. Poznałam też smak potraw "zakazanych"" frytek i pizzy, które kosztowałam w snack barze nieopodal plaży. Rodzice byli przekonani, że największą frajdą będzie dla mnie pluskanie w basenie i w morzu, a ja najbardziej lubiłam wyprawy do hotelowego sklepu. Ileż tam było ciekawych rzeczy: piłki w wielkich koszach, całe mnóstwo zabawek, pieluszki poukładane równiutko, rzędy butelek z napojami ... Ech długo by wymieniać! Ale ja niczego nie zrzucałam, ani nie zabierałam tylko biegałam od półki do półki i wszystko dokładnie oglądałam! Każda wizyta na jadalni kończyła się obowiązkową wizytą w sklepie, który był tuż obok - przypisek mamy: niektóre się od niej zaczynały i na niej kończyły; szkoda tylko, że nie "odkryła", że w hotelu jest jeszcze jeden sklep z wyrobami jubilerskimi:)
No i oczywiście nie możemy zapomnieć, że moją podstawową pasją jest taniec. Tam gdzie tylko słyszałam muzykę, pędziłam co sił w nóżkach i podrygiwałam. Tym sposobem uczestniczyłam w zajęciach z aerobiku, kursie tańca latynoamerykańskiego i gimnastyce w wodzie. Natomiast kompletnie do gustu nie przypadła mi dyskoteka dla dzieci!
I tak sobie błogo leniuchowaliśmy; wstawaliśmy po 7, o 9 chodziliśmy na śniadanko, potem godzinka pluskania w basenie bądź morzu, przedobiednia drzemka, obiad, zabawy w pokoju i na tarasie podczas największych upałów, koło 16 podwieczorek w snack barze i dalej zabawy na basenie, koło 20 kolacja i spanko. Spanko ja, bo rodzice korzystając z wręcz gorących wieczorów przesiadywali do późna na tarasie.
A drugi tydzień to już była zupełnie "inna bajka". Do oddalonej o 3 km miejscowości Pefki przyjechała banda moich wujków więc trochę czasu spędzaliśmy razem, tatuś nawet dwa razy zostawił nas wieczorem i pojechał do nich niby na oglądanie meczu:) Chodziliśmy razem na plażę i jeździliśmy na wspólne wycieczki. Pierwszego dnia pojechaliśmy do Water Parku do Faliraki. Dla mnie średnia przyjemność, bo jednak jestem trochę za mała na te wszystkie zjeżdżalnie, ale było co oglądać. Trzy wielkie zjeżdżalnie kamikadze, brr aż ciarki przechodziły po plecach. Tata na nich zjeżdżał, a mama uznała, że teraz ma za dużo do stracenia; dopóki nie miała mnie - rodzice byli już kiedyś na Rodos, w dodatku w podróży poślubnej:) - to mogła sobie pozwolić na takie ekstrawagancje, teraz skupiła się na lazy river:) W drodze powrotnej stanęliśmy na obiad w przydrożnej tawernie, gdzie Wujek Rzeka okazał sie niezwykle hojnym klientem:)
Następnego dnia wycieczkę zaczęliśmy od leniuchowania na najpiękniejszej plaży na Rodos: Glista, by potem podążyć do mekki windsurferów: Prassonissi. Widok piękny, ale wiało tak, że aż zatykało dech! Kolejny etap wycieczki to wizyta w Monalithos, warownym zamku joanitów, potem w Sianie gdzie tata nabył lokalne specjalności: miód i soumę - bimber z winogron. A potem już tylko obiad w Embonas - królestwie rodyjskiego wina. Po tak wyczerpującym dniu czym prędzej wracaliśmy do domu, tzn. tata wracał, bo mama po "wpadce" z samochodem, którą miała pierwszego dnia już nie zdecydowała się usiąść za kółkiem. Trzeciego dnia odwiedziliśmy stolicę wyspy - Rodos. Żeby wycieczka nie była zbyt męcząca wybraliśmy się tam późnym popołudniem. Ale było fajnie: kręte uliczki pełne kotów i psów! Super! Oczywiście odwiedziliśmy też przepiękny Lindos, ale nie wybraliśmy się na Akropol: wjeżdża się tam na osłach, sama bym nie dała rady, a mama się trochę bała jechać ze mną. Szkoda ... To by dopiero była wyprawa!
Oprócz tego nauczyłam się przedstawiać. Gdy ktoś się pytał: "Jak masz na imię?" odpowiadałam głośno: "Niania":) Przejęłam też złe nawyki: naoglądałam się innych dzieci i chciałam ssać smoka - próbowałam go im zabierać i pić mleko z butelki. Jak wróciliśmy do domu przeszło jak ręką odjął! I strasznie nie lubiłam wieczornych kąpieli: darłam się wniebogłosy jak by mnie ktoś obdzierał ze skóry! ale nie ma się czemu dziwić tyle wody w ciągu dnia! A najfajniej było gdy mi mama zdjęła pieluszkę i mogłam biegać z gołą pupką, tylko potem dwa razy trzeba było sprzątać z tarasu:)
Starałam się być grzeczną dziewczynką, uśmiechałam się do wszystkich i machałam do nich, a do najfajniejszych słałam całusy:) Najbardziej polubiłam pana, który nadzorował pracę kelnerów na jadalni. A do tego był baaardzo przystojny:)
Ech można by tak wspominać i wspominać ...

sobota, 30 sierpnia 2008

Nieobecność

Ostatnio trochę się lenię w blogowaniu, ale to nie moja wina. Jestem zupełnie odcięta od wirtualnego świata - jeden laptop sam się zepsuł, a drugiego zepsuła mama ... Tak się do mnie śpieszyła kiedy beztrosko pluskałam się w wannie, że nie zauważyła leżących na podłodze kabli. Zaplątała się w nie, a laptop spadł na podłogę i było wielkie bam!!! Jakie poczyniła szkody jeszcze nie wiemy, na pewno pękła matryca, a dalsze zniszczenia - oby ich nie było!!! - oceni w poniedziałek informatyk. Nie dość, że pozbawiła mnie możliwości pisania to jeszcze pozbawiła tatę jego narzędzia pracy. No to nie pozostało nam nic innego jak wyjechać na wakacje:) Tata w końcu będzie robił to co lubi najbardziej czyli NIC NIE ROBIŁ!!!
Jutro po południu wylatujemy na słoneczną wyspę Boga Słońca Heliosa - Rodos. Po cichu liczę na to, że uda mi się obejrzeć jeden z siedmiu cudów świata: Kolosa Rodyjskiego, choć tata coś przebąkuje, że ponoć wcale go już tam nie ma:( Szkoda by było, ale sprawdzić to trzeba koniecznie. Do usłyszenia w połowie września!



A przy okazji muszę Wam się pochwalić, że mam kolejnego ząbka - dolną prawą trójkę! A to już daje w sumie 15 pięknych, białych zębów!!!

czwartek, 21 sierpnia 2008

Zebrane "do kupy'

Jestem dość dużą dziewczynką i paru rzeczy już się w życiu nauczyłam. Postanowiłam to więc zebrać "do kupy".
A oto spis umiejętności jakie do tej pory opanowałam:
JEDZENIE - na pierwszym miejscu, bo jest przecież najważniejsze!!! mniam mniam mniam:):
- pije tylko z kubeczka albo z bidonu, butelka ze smokiem służy tylko jako miarka (przypisek mamy: i dzięki Bogu!!!)
- samodzielnie dzierżę kubek w dłoniach, a i z bidonem umiem sobie doskonale poradzić
- jem sama, szczególnie owoce, kanapki i tzw. drugie dania; czasami pomaga mi mama, bo kaszkę bądź jogurt jest niezwykle ciężko jeść samemu. Na razie jem rączkami, ale coraz częściej sięgam też po sztućce
- nie jestem samolubem i często dziele się moimi posiłkami z innymi: podtykam im jedzonko pod buzie i mówię: "mniam"
- umiem po skończonym posiłku pięknie posprzątać; mamy taki podział pracy: ja sprzątam z mojego blatu, a mama z podłogi:)
ROZWÓJ FIZYCZNY
- wyglądam jak typowy 16-miesięczny brzdąc, wszędzie mnie pełno, nie umiem długo usiedzieć w jednym miejscu, no chyba, że akurat jestem pochłonięta jakąś ciekawą lekturą: czytam książeczkę o Kreciku, gazetę "Mamo to ja" albo "Wytyczne Sądu Najwyższego w sprawach karnych" !?
- całe dnie spaceruje to tu to tam tup tup tup
- nieustannie chodziłabym po schodach
- lubię jeździć na rowerku, ale pod warunkiem, że ktoś mnie z tyłu pcha:)
- wdrapuje się na fotele i kanapę i zręcznie się z nich potem ześlizguje
- no i oczywiście tańczę; każda melodia wzbudza u mnie entuzjazm i chęć do podrygiwania
ROZWÓJ WERBALNY
- umiem mówić: mama, tata, jaja, mniam mniam, Niania (czyli ja), papa
- piesek to "Ba", owieczka: "Ma", kura: "Gryyy", koń: "Jaaa", kotek: "Miaaa", pszczółka: "Bzzzz", samochód: "Brrrrrrr", telewizor: "Baba", krówka: "Mu", ubikacja "sisi"
- po przebudzeniu wołam: Mama Mama mniam mniam !!!!
- kiedy zrobię kupkę mówię "feeee"
POZOSTAŁE
- myje sama zęby wystające z gęby:)
- po wieczornej kąpieli kiedy mama balsamuje mi brzuszek chętnie jej pomagam
- potrafię wskazać części mojego pięknego ciała
- a kiedy mama spyta sie mnie: "Hanka gdzie jest samolot?" zadzieram głowę do góry
_ I TAK DALEJ, DALEJ, DALEJ ...
Duzo już sie tego zebrało. Mogłabym Wam tak wymieniać w nieskończoność, ale nie jestem przecież jakąś samochwałą:)

piątek, 15 sierpnia 2008

Po swojemu

Pomimo, ze jestem szczęśliwą posiadaczką własnego, uroczego pokoiku to i tak większość czasu spędzam w największym pokoju. Rodzice z tego względu podarowali mi parę półek na regale, żebym mogła trzymać swoje zabawki i książeczki i kupili dywan, żeby było mi mięciutko w dupkę. Tak było wygodniej mamie - dopóki nie zaczęłam chodzić:) - bo zawsze miała mnie na oku. Ale czas na zmiany! Wydaję mi się, że moim zabawkom będzie bardziej komfortowo na kanapie niż na tym twardym regale. Zakasałam więc rękawy i do dzieła! Efekt poniżej:


Ale się napracowałam, co?

czwartek, 14 sierpnia 2008

Sroka złodziejka

Jak zapewne przeczytaliście już w moim poprzednim poście wczoraj miałam szczepienie. Poszłam na nie ponad dwie godzinki po pierwszym śniadanku czyli tuż przed drugim. Mama myślała, że wszystko pójdzie raz dwa i szybko wrócimy do domku, ale niestety się pomyliła. W przychodni wszystko się przeciągało, a w dodatku w drodze powrotnej musiałyśmy jeszcze zrobić szybkie zakupy. Kupiłyśmy chlebek, a potem podeszłyśmy do straganu z warzywami i owocami. Mama wybierała ogórki, pomidory i coś tam jeszcze, a ja byłam bardzo niespokojna i strasznie wierciłam się w wózku. No i w końcu zaczęła płacić i nie mogła zrozumieć dlaczego pani ekspedientka tak dziwnie się uśmiecha. Ale w końcu się zorientowała, bo spojrzała na mnie. Trzymałam w rączce nadgryzioną brzoskwinię. Mama też się zaczęła śmiać. Chciała zapłacić za tą skradzioną brzoskwinie, ale pani powiedziała, że to gratis od firmy:) Próbowała też mi ją zabrać, bo mówiła, że jest brudna, ale nie dałam jej sobie odebrać, a co!!! Potem machnęła ręką i stwierdziła, że dobrze, że w zasięgu moich rączek nie leżały np. ziemniaki. Brzoskwinkę schrupałam w drodze do domku, a potem zjadłam moją ulubioną jajeczniczkę mnaim mniam mniam

Kolejne szczepienie

Wczoraj byłam na kolejnym szczepieniu, tym razem już nieobowiązkowym, ale wiadomo strzeżonego Pan Bóg strzeże. Zresztą rodzice konsultowali mój kalendarz szczepień i z dr Kordonem i z dr Albrechtem i obaj zgodnie orzekli: warto. Na pierwszy rzut poszła szczepionka przeciwko ospie: varilrix. Oczywiście nie obyło się bez krzyków, ale szybko mi przeszło. Jako druga była pierwsza dawka szczepionki przeciwko osławionym pneumokokom (druga za dwa miesiące): prevenar. No tu już było gorzej: strasznie się wierciłam i pani pielęgniarka miała nie lada problem żeby mnie ukuć:) ale z pomocą mamy wygrała:( ta bolała znacznie bardziej, ale dało się przeżyć:)
Oczywiście przed szczepieniem zbadała mnie pani doktor i zostałam zmierzona: 80,5 cm i zważona ... 9530 g. Trochę byłyśmy z mamą zdziwione taką wagą, bo oznaczała by ona, że od ostatniego szczepienia czyli od 24 czerwca nie przybrałam nic na wadze, ba nawet schudłam 300 gram, a to przecież dobrze nie wróży. Mama się trochę zdenerwowała, ale po powrocie do domu zaczęła kalkulować "na chłodno" i po pierwsze byłam dwie godziny po pierwszym śniadanku czyli tuż przed drugim:). Po drugie przed wyjściem z domu załatwiłam wszystkie potrzeby fizjologiczne o czym oznajmiłam głośno mówiąc: "feeeeee":) A po trzecie ostatnie ważenie było w ubraniu i z pampersem, a wczoraj zostałam rozebrana do rosołu. Oczywiście nie możemy wykluczyć innych przyczyn np. źle wytarowanej wagi, bo na domowej ważę 10600 gram. Ale rodzice nie byli by spokojni gdyby nie skonsultowali tej mojej nieszczęsnej wagi. I oczywiście przede wszystkim mają nie wpadać w panikę tylko zważyć mnie za 4 tygodnie. Teraz mogę nie przybierać, bo zaczęłam chodzić, jest gorąco i więcej się pocę. Trochę uspokojeni postanowili jednak sprawdzić co w "trawie piszczy" - oby nic!!! - i za te cztery magiczne tygodnie umówili mnie na echo serca do doc. Dangel. A tak było spokojnie ...

piątek, 8 sierpnia 2008

Perfekcyjna pani domu

Ponieważ na mamy głowie - oprócz mojej skromnej osoby oczywiście :) - jest cały dom, postanowiłam chociaż troszkę jej pomóc w pracach domowych. Do garów się nie mieszam, bo ... nie dostaje ani do kuchenki, ani do piekarnika! Co najwyżej mogę posprzątać z mojej tacy przytwierdzonej do fotelika do karmienia; po skończonym posiłku wszystko co zostaje ładnie zgarniam na jedną kupkę i wyrzucam - przypisek mamy: niestety nie do kosza, ale na podłogę. Taca jest czyściuteńka!
Lepiej mi przychodzi pomaganie na niższych wysokościach. Tak więc zawsze z mamą odkurzam trzymając dziarsko sznur od odkurzacza i potrząsając nim rytmicznie, próbuje czyścić toaletę szczotką do WC, a jak mama schowa gdzieś szczotkę to i rączką też się da, układam pięknie moje zabawki - przypisek mamy: szkoda, że nie na półkach ...
Jednak prawdziwym wyzwaniem jest pranie. Bardzo lubię obserwować jak mama wsadza brudne ubrania do pralki, potem wsypuje proszek, wlewa płyn do płukania. Bardzo to wszystko ciekawe. Potem pozwala mi wcisnąć guzik i pralka zaczyna robić: wrrr, wzzz i kręcić się w kółko. Brudne rzeczy do prania rodzice wkładają do kosza w łazience. Dzisiaj rano zauważyłam, że w tym koszu jest straszny nieporządek i postanowiłam posegregować pranie: no wiecie białe rzeczy do białych, kolorowe do kolorowych ... Wyciągałam je z kosza i zanosiłam do swojego pokoju i kładłam na podłodze: tam jest dużo miejsca i przede wszystkim nikt mi nie przeszkadzał, bo mama akurat robiła w kuchni obiad. I tak zbliżając się do końca tej segregacji w końcu w pokoju zjawiła się mama i nie wyglądała na zadowoloną. Wcale nie doceniła mojej ciężkiej pracy tylko zgarnęła wszystkie ubrania na jedną kupę i zaniosła do kosza w łazience. Ciężkie jest życie gospodyni domowej, jej praca jest ogromnie ważna, ale strasznie niedoceniana ....

środa, 6 sierpnia 2008

Czwóreczki w komplecie

Ostatnia czwórka nie kazała na siebie długo czekać. Po nocnym grymaszeniu - nawet na moment "wylądowałam" w łóżku rodziców, z nimi zawsze szybko usypiam i nawet nie potrzebne są wtedy żadne proszki przeciwbólowe - dzisiaj rano w mojej buzi już nie ma tylko zakrwawionego dziąsła, ale jest też śliczny, bialutki, całkiem nowy ząbek:) Podsumowując: mam już 14 zębów!!! Pewnie ta czwórka da mi się jeszcze we znaki, bo wiadomo z zębami trzonowymi jest zawsze gorzej, ale i tak cierpię nieporównywalnie mniej niż mama:( ojojojoj ....

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Zęby do kwadratu

Nie wiedziałam, że mądrość jest ukryta w ... zębach! Obydwie z mamą chodzimy obolałe i próbujemy jakoś złagodzić niedogodności spowodowane wyrzynaniem się zębów: mi właśnie wychodzi ostatnia dolna czwórka, a mamie jakiś ząb mądrości. I bardzo cierpimy - mama łyka tabletki, a ja swoim starym zwyczajem próbuje gryźć wszystko co popadnie. Podobno jestem w lepszej sytuacji, bo pewnie tydzień, góra dwa i będę miała nowego ząbka, a u mamy ten proces, oczywiście z przerwami, trwa już parę lat i nie widać jego końca:( Powiedziała, że jeżeli kolejne dni nie przyniosą poprawy to niechybnie przyjdzie jej odwiedzić dentystę:(
Mamo nie przejmuj się: trochę poboli, ale będzie warto! Tata nie ma zęba mądrości:)

czwartek, 31 lipca 2008

UFF jak gorąco ...

od kilku dni w naszym uroczym kraju panuje iście tropikalna pogoda. Gorąco i duszno. Nie ma co ukrywać nie jestem zwolennikiem takiej aury, chociaż szczerze powiedziawszy nie jest aż tak źle. Nie lubię tylko jak mi słonko świeci prosto w oczy i nie można chodzić na bosaka, bo beton jest tak gorący, że aż parzy w stópki. Piję dużo wody i śpię dłużej w dzień, mało tego już nie wstaje z kurami tylko budzę się po 7. Mama jest z tego powodu baaardzo zadowolona:) a mi to tam wszystko jedno: i tak nie znam się jeszcze na zegarku:)

sobota, 26 lipca 2008

Najlepszego !!!

Hanka z okazji Twoich imienin życzymy Ci duuużo zdrowia, szczęścia i żeby Twój szelmowski uśmieszek zawsze gościł na Twej pięknej mordce:)
No i mamy jedną malutką prośbę: zlituj się Waćpani i przestań wstawać skoro świt!!!

Buziaczki



Mama & Tata

piątek, 25 lipca 2008

Biały kieł

a dokładnie dwa! Właśnie światło dzienne ujrzały moje dwie górne trójki. Jeżeli wierzyć fachowym źródłom to teraz będzie mi łatwiej chwytać, przytrzymywać i rozrywać jedzonko:). Niektóre zwierzątka - wiem coś o tym, dzisiaj po raz enty byłam w ZOO, a w domu non stop studiuje literaturę fachową i oglądam, zamiast "Jaka to melodia", bo w wakacje mają urlop, bajkę pt. Opowieści mamy Mirabelle", - używają kłów do obrony. A ja sądzę, że mi będą one służyły raczej do ataku! A ciekawe do czego używa ich Ba (czytaj: pies)? Muszę koniecznie spytać mamy Mirabelle.

Bo wszystkie Krzyśki to fajne chłopaki:)

Wystarczy spojrzeć w kalendarz i od razu wiadomo: imieniny Krzysztofa i Jakuba! A ja mam przecież komu składać życzenia:
- Tacie, który oprócz imienin obchodzi dzisiaj 32 okrągłą:) rocznicę urodzin,



- Dziadkowi Krzyśkowi
- Wujkowi Kubie

- i całej masie innych Krzyśków i Kubusiów, których znam!
Korzystając z okazji awansem składam najserdeczniejsze życzenia imieninowe wszystkim znajomym Aniom z okazji ich jutrzejszego Święta. Wszystkiego Najlepszego!!!

czwartek, 24 lipca 2008

Gryzoń

Gryzonie (za wikipedią) (Rodentia) – najliczniejszy rząd ssaków, obejmujący ok. 1 850 gatunków. Cechą charakterystyczną wszystkich gryzoni jest obecność stale rosnących siekaczy - dwóch (jedna para) w górnej i dwóch w dolnej szczęce oraz brak kłów. Stały wzrost siekaczy sprawia, ze gryzonie muszą nieustannie je ścierać.

Mama się zastanawia czy na pewno należę do rzędu naczelnych, bo jednak czytając opis powyżej mam dużo z gryzonia. Gryzę namiętnie wszystko co znajdę w zasięgu mojego wzroku - zabawki, książki, mamę w łopatkę podczas obierania ziemniaków i tatę gdy zmęczony wróci z pracy i rozłoży się na dywanie, w największego palca u nogi.
Bardzo lubię bawić sie w podgryzanie, ale rodzice nie są z tego powodu zadowoleni:( niestety ...
A swoją drogą to by było ciekawe: myszka z HLHS-em:)

sobota, 19 lipca 2008

Polaków rozmowy

Często bawię się z mamą w zgadywanie. Najpierw mama się mnie pyta np. gdzie mam nosek, a ja wtedy pokazuję. Umiem już, poza noskiem, wskazać: ucho, głowę, serduszko, nóżki, brzuszek i tyłeczek:)
Do tej, już nie nowej, zabawy dołączyła kolejna. Mama się pyta, wskazując na siebie, kto to jest? a ja odpowiadam: "mama". I tak dalej: tata, Niania czyli ja:), jaja ...
A na koniec najnowsza zabawa. Mama się dopytuje: "Haniu jak kotek pije mleczko?" Wtedy ja rozdziawiam swój pyszczek i mlaskam mrucząc pod nosem. Jako druga jest zwykle rybka. Łatwizna, pokazuję to samo co u kotka tylko nie mruczę, bo przecież dzieci i ryby głosu nie mają:) Piesek oczywiście w moim wykonaniu mówi: "ba", ba jak mogłoby być inaczej:) A każda owieczka, wszyscy doskonale pewnie wiecie, mówi po prostu: ... "maaaa"! Jeżdżąc moim samochodem powarkuję: "brrruuuummmmmm", a kiedy mama zmienia mi pieluszkę mówię: "feeeeeee". Ostatnio nauczyłam się naśladować pszczółkę i mówię: "bzzzzzzzzz". Tą jakże przydatną umiejętność zaprezentowałam wczoraj mamie podczas kolacji mając akurat pełne usta kaszki. A mama miała potem kropki na buzi jak jakaś biedronka:) Słowo, którego najczęściej używam to oczywiście: "mniam, mniam" wypowiadane podczas gramolenia się na krzesełko do karmienia:)

czwartek, 17 lipca 2008

Jesteśmy jagódki, czarne jagódki:)

Bardzo lubię jeść przeróżne owoce, a ostatnim hitem są jagody. Najbardziej lubię je w postaci dżemu na kanapce: najpierw zlizuje dżem z serkiem lub masłem, a dopiero potem jem chlebek. Efekt poniżej:)



A potem wielkie mycie!

poniedziałek, 14 lipca 2008

Po wizycie pediatry

Dzisiaj odwiedził nas w domu mój pediatra. Niby nic niepokojącego się nie dzieje, ale od jakiegoś czasu mam brzydkie zmiany na skórze, szczególnie na lewej rączce. Byliśmy już u dermatologa, który orzekł, że są to bardzo łagodne objawy atopowego zapalenia skóry. Przepisał maści, kazał smarować i obserwować po jakich posiłkach się one nasilają, bo na testy skórne jestem za mała, a testy z krwi są niewiarygodne. Ha łatwo powiedzieć. Na pewno nie będę już kosztować ogórków małosolnych, bo robiłam się po nich czerwona na buzi, a nic innego nie zauważyliśmy. Rodzice postanowili się więc poradzić naszego pediatry.
Pan doktor przyszedł, a ja zaczęłam płakać, a jak się trochę uspokoiłam to chowałam się za tatusia. Mamy akurat niestety nie było, ale zostawiła tacie ściągę:) Pan doktor powiedział, że bardzo ładnie wyglądam, nie widać u mnie żadnej sinicy (!!!!!) i super chodzę:) Przybywam na wadze i rosnę jak pod linijkę. A co do tych zmian skórnych to orzekł, że leczenie nie może być bardziej dotkliwe niż objawy - ja tego w ogóle nie drapię, wcale mi to nie przeszkadza - i mamy dalej smarować. W razie nasilenia objawów mamy smarować specjalną maścią, na którą dostałam receptę.
Pan doktor był baaardzo zaskoczony, że mam już tyle zębów i powiedział, że w swojej praktyce nie przypomina sobie dziecka, które w tym wieku miało by ich taką ilość. Mam je myć, myć i jeszcze raz myć!
I poradziliśmy się też w kwestii szczepień - pediatrę w przychodni darzymy umiarkowanym zaufaniem:) Na pierwszy ogień idzie ospa, a z nią pierwsza dawka szczepionki na pneumokoki; druga dawka szczepionki pneumokokowej dwa miesiące po pierwszej.
Bardzo się cieszymy, że pan doktor tak dobrze ocenia mój stan zdrowia:)
A ja ... płakałam przy powitaniu, ale przy pożegnaniu też:)

piątek, 11 lipca 2008

Już nie chodzę ...

ja po prostu biegam!
Rodzice myśleli, że po tych nieśmiałych sobotnich kroczkach będę sobie dozowała to chodzenie tak po kilka kroków dziennie, ale oni mnie chyba dobrze nie znają:) Jak się powiedziało: "a", to trzeba powiedzieć też: "b"!
I teraz chodzę całymi dniami! We wtorek przeszłam już cały pokój, a na dobre rozchodziłam się wczoraj. I tak sobie wędruje od łazienki do sypialni rodziców, z mojego pokoju podążam do kuchni, żeby zrobić w tył zwrot i zobaczyć co dzieje się na przedpokoju. Ale na spacerkach też sobie maszeruję. Trochę ciężko było na placu zabaw, bo podłoże nie było tak twarde jak podłoga w domu, ale przynajmniej lądowanie na dupce mięciutkie, bo wszędzie piasek. Trochę tylko bujało jak na statku:) Potrafię również jeść w biegu:)
Jak widać kariera chodziarza zbliża się WIELKIMI KROKAMI:)

Kolejna czwóreczka:)

Moje zęby rosną jak na drożdżach:) Do dziesięciu białych, równych, ostrych - no szczególnie rodzice mogą coś na ten temat powiedzieć; lubię sobie ich ostatnio poobgryzać - ząbków dołączyła kolejna górna czwórka. I tym samym mam jedenaście ząbków, które myje starannie, no czasami mniej starannie, ale zawsze przynajmniej dwa razy dziennie! Bo o zęby trzeba dbać! I dostaje szczotkę, trochę pasty, a mama śpiewa: "Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda tak się zaczyna wielka przygoda".
Ten ząb wyjątkowo dał mi się we znaki. Z jedzeniem było krucho, marudziłam, ale nie ma się czemu dziwić. Mama zaglądając mi dzisiaj do buzi zobaczyła jak bardzo cierpię - miałam normalnie zakrwawione dziąsło:( ojojoj ...
Ale teraz będzie mi łatwiej jeść np. moje ulubione jabłuszka:)

sobota, 5 lipca 2008

Chodzę!!!!!

I to w dodatku całkiem sama, bez żadnej trzymanki:) Jestem z siebie ogromnie dumna! Łącznie zrobiłam dzisiaj 12 (słownie: dwanaście) samodzielnych kroczków. Przed obiadem zaczęłam nieśmiało od 3 - bawiłam się z tatusiem i zupełnie niespodziewanie się go puściłam i udało się! - mama strasznie żałuje, bo tego nie widziała. A potem nastąpiło miękkie lądowanie na dupce. A pod wieczór rozbrykałam się nie na żarty:) Najpierw zrobiłam 6 równych kroków jak żołnierze podczas musztry, a potem dołożyłam kolejne 3! I gdyby nie późna pora to pewnie jeszcze bym sobie pochodziła:) Ale co tam najwyżej jutro sobie sama gdzieś podrepczę. Bardzo podoba mi się to chodzenie, a po każdym spacerku uśmiechałam się od ucha do ucha!
A jak w pełni opanuję tą nową umiejętność to może zacznę uprawiać nordic walking albo zostanę drugim Robertem Korzeniowskim:)

czwartek, 3 lipca 2008

Przytulak

Bardzo lubię się przytulać, tulić i kitrasić. Lubię też strasznie jak mnie mama całuje, szczególnie w gołe stópki:)
Z samego rana po zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych czyli wypiciu porcji mleczka:) gramolę się do łóżka rodziców i przytulam do mamy i taty. W ciągu dnia oczywiście też, szczególnie jak jestem senna i zmęczona to od razu chce, żeby mama mnie wzięła na kolana i powiedziała mi parę miłych słów do uszka. Ja wtedy zarzucam jej ręce na szyję, wtulam się w nią i mruczę: muuuuuuuuu muuuuuuu muuuuuuuuuuu. A kiedy mama jest zajęta zawsze mogę się przytulić do mojego Tuptusia albo wielkiej żaby.
W moim łóżeczku są zawsze dwa przytulaki: wielki ptak, a od niedawna zamieszkała tam również Hanka i tak sobie śpimy we trójkę:) i jeszcze coś ... tetrowa pieluszka, którą nakrywam sobie buzie; bez niej nie usnę.
Czasami tylko to moje przytulanie przeradza się w podgryzanie rodziców, a tego to oni baaaaaardzo nie lubią:)

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Ba

Ba. Krótko, zwięźle i na temat. Ba, w moim wykonaniu, oznacza trzy rzeczy:
1. piłkę
2. sytuację w której coś - oczywiście z moją skromną pomocą:) - ląduje na podłodze; szczególnie podczas posiłków fruwają łyżki, niedojedzone resztki posiłków albo te które nie przypadły do smaku mojemu wyrafinowanemu podniebieniu
3. no i oczywiście "ba" przede wszystkim oznacza .......... psa!!! A ja bardzo lubię pieski. Wypatruję ich na spacerkach, a kiedy usłyszę za oknem jakiegoś szczekającego psiaka wołam na cały głos: ba, ba, ba!!!
Do niedawna sama zachowywałam się jak piesek chodząc na czworaka. Teraz przeszłam już do pozycji wyprostowanej, a do zachowania równowagi wystarcza mi, nawet podczas wchodzenia po schodach, tylko jedna pomocna dłoń:)
Szkoda, że nie mieszka z nami żaden piesek. Ale mam nadzieję, że niedługo znowu pobawię się z Fryckiem!

piątek, 27 czerwca 2008

I po echu :)

Niestety nie udało mi się zaprezentować dr Kordonowi moich nowych umiejętności i wskazać gdzie mam serduszko:( a wszystko to wina mojego nie najlepszego humorku.
Do pięknego Krakowa przyjechaliśmy już w czwartek wieczorem. Potem kolacja, szybka kąpiel i spanko. I tu zaczęły się schody... było strasznie duszno, więc pół nocy kręciłam się zamiast błogo spać. Efekt - niewyspana i marudna pojechałam rano do Prokocimia. Już podczas EKG bardzo płakałam, a apogeum nastąpiło kiedy pani pielęgniarka próbowała mi zmierzyć saturację - raz było 80, raz 93 - chyba sprzęt oszalał!? Krakowskim targiem:) do karty wpisałyśmy 82-85. Ważenie i mierzenie sobie darowałyśmy, żeby mnie bardziej nie męczyć i wpisałyśmy pomiary z wtorkowego szczepienia. Potem tylko krew - wyniki rewelacja!!! - i pod gabinet dr Kordona. Echo zaczęło się tragicznie: darłam się wniebogłosy! Ale powolutku z pomocą doktora jakoś się uspokoiłam i po tych wszystkich płaczach usnęłam na mamy kolanach. Dzięki temu doktor mógł sobie wreszcie wszystko bardzo dokładnie pooglądać i pomierzyć z moją aortą na czele!
Podsumowując: na pewno nie jest gorzej! Funkcja komory dość dobra, niewielka niedomykalność zastawki trójdzielnej, bardzo ładnie rozwinięte obie tętnice płucne, a w szczególności lewa no i najważniejsze moja aorta wcale nie jest jakoś bardzo zwężona. Tak naprawdę jest to niewielkie przewężenie. Na pytanie rodziców czy przed III etapem mamy jechać na balonikowanie doktor odpowiedział w swoim stylu: "A po co?" Aortę "załatwimy" przed następną operacją, bo wtedy cewnikowanie będzie niezbędne, a tą, wg dr Kordona, najlepiej będzie przeprowadzić jak będę miała około 2 - 2,5 roku. Leki: enarenal bez zmian, zamiast aspiryny acesan w dawce 15 mg dziennie; no w końcu ważę już prawie 10 kg!
Tym sposobem katalog ofert wakacyjnych znaczenie się poszerzył, bo już nie będę musiała spędzać przymusowego urlopu w uroczej skądinąd Bawarii:)

środa, 25 czerwca 2008

Kolejne szczepienie

Wczoraj byłam na szczepieniu (odra, świnka, różyczka) i to w dodatku zgodnie z kalendarzem! Udało nam się nadrobić zaległości i jestem na bieżąco:)
Najpierw było ważenie - 9850 g i mierzenie - 78 cm, a potem badanie... No niestety nie zbyt byłam zadowolona:( Trochę sie bałam i popłakałam. Mama już się martwi jak zniosę piątkowe echo:(
A samo szczepienie raz, dwa, trzy i nawet się nie zorientowałam kiedy pani pielęgniarka wbiła igłę. Potem trochę bolało, ale dało się przeżyć.
Kolejne szczepienie .. hmm... wszystko zależy co usłyszymy w piątek od dr Kordona... Oby to były tylko dobre informacje. Trzymajcie kciuki!!!

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Lekcja anatomii

Oprócz poznawania nazw potraw rodzice próbują mnie nauczyć jak nazywają się części mojego ciała, no i co jest co. Siadam u mamy na kolanach, a ona po kolei mi tłumaczy co gdzie jest i jak się nazywa. Ale najtrudniej jest mi to potem samej pokazać. Wiem gdzie jest głowa i włosy, nosek, czasami uda mi się pokazać uszy. Ostatnio "załapałam" gdzie jest serce. Mama się tylko śmieje, że chyba moje serducho jest Jasiem Wędrowniczkiem, bo czasami pokazując je wskazuje na brzuszek, a czasami podchodzi mi prawie do gardła:) Ale nie czepiajmy sie szczegółów! Mam nadzieję, że nie złapię mnie trema i uda mi się wskazać w piątek dr Kordonowi gdzie ma mi robić echo:)

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Mały czytelnik

Moją ostatnią wielką pasją nie jest już budowanie wieży, ale czytanie dosłownie wszystkiego poczynając od moich książeczek, prasy np.: "Mamo to ja" - bo tam są bardzo fajne zdjęcia dzieciaczków, "Gazety Wyborczej" - no trzeba być na bieżąco, a kończąc na wszelakich zapisanych skrawkach papieru typu ulotki reklamowe.
Niekwestionowanym zwycięzcą rankingu na najbardziej poczytną pozycję jest mała książeczka pt. "Moje jedzonko". Podstawiam ją mamie pod nos i mówię moje: "eeeeeeee", a to oznacza, że chce żeby mi ją przeczytała. I tak do znudzenia: jabłko - mówię wtedy mniam, mniam, masło, marchew, chleb, ser, mleko i ....... jaja!!! Ale jestem wtedy szczęśliwa!!! Jak tylko mama przewraca kartkę po mleku to ja na cały głos krzyczę: jaja , jaja, jaja i biję - chyba samej sobie:) - brawa!!! Inna sprawa, że jajka nie są wcale moją ulubioną potrawą.
Książeczka jest już mocno nadwyrężona przez to ciągłe czytanie i raz po raz jest w naprawie. Mama ją klei, żeby posłużyła mi jak najdłużej.
Nie wiem tylko dlaczego nie czytamy jej do końca. Po jajach jest jeszcze jeden obrazek. Kiedyś bardzo nalegałam na przewrócenie kartki, ale mama powiedziała, że tej rzeczy to najlepiej jakbym nie poznała ...... Może Wy wiecie co to jest? Takie małe w kolorowych papierkach?

niedziela, 15 czerwca 2008

STO LAT !!!


Z samego rana chciałabym Ci Babciu Jolu z okazji Twojego podwójnego święta (dzisiaj imieniny, a jutro urodziny!) złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrówka, bo zdrowie jest najważniejsze!, szczęścia no i oczywiście pociechy z Twojej rozrabiającej wnuczki Hanki:)
A poza tym dużo optymizmu i wiary w przezwyciężeniu przeciwności życiowych!!!

STO LAT !!!!!

sobota, 14 czerwca 2008

Na Pragie!

Dzisiejszy dzień zapowiadał się niezwykle nudno. Żadnych atrakcji weekendowych, a w dodatku miało padać. Rano zrobiłyśmy z mamą szybkie zakupy na bazarku, a potem śniadanie, drzemka, potem obiad. No fakt przy obiadku było śmiesznie, bo mama przygotowała pieczoną rybę, gotowaną marchewkę i kaszkę kuskus. I o ile rybkę i marchewkę dało się jeść palcami to z kaszą było już gorzej, ale jakoś sobie poradziłam:) - sztucće na razie poszły w odstawkę. Tyle, że wylądowała ona nie tylko w mojej buzi, ale także na ubraniu, w zakamarkach krzesełka i na podłodze!


No i tak obserwowałyśmy pogodę, bo co chwila się chmurzyło. W końcu po podwieczorku mama powiedziała: basta, dość tego gnicia w domu! i wyszłyśmy na spacer. Ponieważ pogoda dalej była niepewna wybrałyśmy się na wędrówkę po najbliższej okolicy - naszej pełnej kontrastów Pradze. Początkowo zawitałyśmy do parku, a tam niespodzianka: właśnie odbywał się jakiś festyn. Trochę jak dla mnie było za głośno, ale troszeczkę sobie potańczyłam. Potem dostałam od miłego chłopca książeczkę o sprzątaniu, a od drugiego niewiele starszego ode mnie herbatę mrożoną w butelce. Mama jednak szybko ją oddała - przypisek mamy: chłopiec był bardzo uprzejmy, bo kiedy Hanka zaczęła się drzeć i wyciągać łapki po butelkę to posłusznie poczęstował Hankę. Ale wy też zrobilibyście podobnie, nie dość, że to ten napój to sama chemią i cukier to jeszcze chłopiec był strasznie brudny, leciały mu gluty z nosa, jego tata był mocno podchmielony, a mama choć wyglądała na jakąś 10 lat starszą ode mnie to pewnie była ale z 10 lat młodsza... Ot takie typowo praskie towarzystwo.
Obok sceny odbywał się casting do filmu, ale mama stwierdziła, że już raz wystąpiłam w telewizji i na razie mi starczy. Podobno telewizja kłamie!?
I powędrowałyśmy dalej do kina Praha. Celem wizyty nie było jednak oglądanie filmu, ale rekonesans po Bambini di Praga, gdzie mama wypiła kawę, a razem zjadłyśmy pyszny serniczek mniam mniam mniam. Trochę tam tylko rozrabiałam i mama nie zdołała przejrzeć dokładnie co ciekawego jest w księgarni. Ale za to znalazła Hankę, prawdziwą oryginalną Hankę z bajki o rozbójniku Rumcajsie!!! Nie mogłyśmy przegapić tej okazji i z Hanką pod pachą wróciłyśmy do domku, po drodze zahaczając jeszcze o Ząbkowską i lustrując nowe knajpki.


Fajna jest ta nasza Praga!
Jutro w Bambini di Praga o 15 są "Czułe czytanki" - może sie wybierzemy.

piątek, 13 czerwca 2008

Stanie bez trzymanki!

Rodzice tego głośno nie mówią, ale już chcieliby się Wam pochwalić, że ich Córeczka - Żabeczka jest małą spryciarą i nie tylko raczkuje, ale też sama chodzi. Ale trzeba przyznać, że nie wywierają tego na mnie i do niczego nie zmuszają, wszak to tylko ode mnie i mojego szanownego serducha zależy kiedy pomaszeruję w siną dal:)
Pierwszym poważnym krokiem do tych marszobiegów było samodzielne stawanie przy różnych rzeczach i chodzenie przy meblach, co z zapałem trenuję już bez mała ponad trzy miesiące! A że trening czyni mistrza to dzisiaj podczas cotygodniowej wizyty w ZOO - staramy sobie z mamą dozować tę przyjemność w rozsądnych ilościach, żeby nam się za szybko nie znudziła, a tak raz w tygodniu jest w sam raz - po raz pierwszy puściłam się, w tym przypadku wózka i ustałam tak z 10 sekund. No i nie był to jednorazowy wybryk - powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie na spacerku. Ale to nie koniec. Podczas wieczornej kąpieli z pozycji w kucki wstałam całkiem sama!!! Gdybyście widzieli minę mamy! Była mega szczęśliwa, zresztą ja też się bardzo ucieszyłam, bo nawet nie wiedziałam, że jestem taką gimnastyczką. Mama z tego całego wzruszenia nie zdążyła ani na spacerze, ani podczas kąpieli pstryknąć mi pamiątkowej fotki.
Szkoda, że tego nie widzieliście!

czwartek, 12 czerwca 2008

Zosia - samosia

Tak sobie ostatnio myślałam, że czas się trochę usamodzielnić. Muszę przecież odciążyć rodziców, bo nie mogą do końca życia wszystkiego robić za mnie.
Na pierwszy ogień poszły ubranka. Co prawda od dawna pomagam mamie w rozbieraniu, bo jak mnie poprosi: "Hanka ręce do góry" to posłusznie podnoszę łapki do góry, a ona może wtedy bez problemu zdjąć bodziaka. Skarpetki nauczyłam się już ściągać jakiś czas temu. A do zdjęcia kapelusza to w ogóle nie trzeba mnie namawiać, chyba że mama założy mi ten wiązany pod brodą to jest gorzej:(
No i dzisiaj po porannym spacerze postanowiłam, że pomogę mamie. Już w windzie zdjęłam kapelusz - jakoś rozplątałam to wiązanie pod brodą, a potem ściągnęłam buty, co naprawdę nie było łatwe, bo moje buciki są wysokie i do tego zapinane na dwa rzepy. Potem oczywiście zdjęłam skarpetki, bo w domu lubię chodzić na bosaka mimo, że dywanów u nas jak kot napłakał. Ale mama była zdziwiona!
Gorzej jest oczywiście z ubieraniem. Nie umiem sobie sama założyć tego co pościągam, no czasem kapelusz uda mi się z powrotem umiejscowić na głowie, ale i tak mama go zawsze musi poprawić. Ale gdy mnie poprosi to zawsze przyniosę buciki albo skarpetki. Przynajmniej tyle.
A najbardziej chciałabym sama jeść. I to nie tylko owoce, kanapki czy chrupki, ale takie prawdziwe jedzenie z miseczki albo talerzyka. Dzisiaj postanowiłam spróbować zjeść obiad łyżką. Do tego celu zostały zakupione specjalne anatomiczne sztućce, które mają mi to ułatwić. I muszę powiedzieć z niekłamaną radością, ze poszło całkiem całkiem! Najgorzej było z nabieraniem jedzenia i tu jeszcze pomagała mama, ale za to zawartość łyżki udawało mi się przetransportować do buzi! Potem tylko trochę mi się już znudziło i wróciłam do starej sprawdzonej metody - jedzenia palcami. Szkoda tylko, że przy niej się tak bałagani.
Myślę sobie - pierwsze koty za płoty! Jeśli nauczyłam sie pić z kubeczka to i może tymi sztućcami sobie oka nie wykole!

środa, 11 czerwca 2008

Zdolniacha :)

Mój zasób słów w ostatnich dniach nie uległ co prawda znaczącej poprawie. Najczęściej wypowiadam: "eeeeeeee" albo "yyyyyyyy" wskazując na coś rączką i domagając się, żebym to dostała. Żądam i wymagam prawie non stop - chlebka jak mama przygotowuje śniadanie, owoców, które leżą w koszyku, wody do picia - w ostatnich dniach mam wielkie pragnienie albo ciasteczka na spacerze, ale mama celowo nie bierze ich jak wychodzimy z domu. Oczywiście mówię: "mama", "tata", "ba". Podczas oglądania książeczek gdy widzę kurę mówię: "koko" a jak widzę krowę: "ma". Rodzice mnie co prawda poprawiają i mówią: "mu", ale jakoś nie wydaję mi się, żeby tak mówiły krowy:)
Nowych słów więc się ostatnio nie nauczyłam, ale potrafię je już odmieniać! Po przebudzeniu już nie budzę rodziców płaczem, ale nawołuje ich mówiąc: "mamo" albo "tato".
Chyba będę studiować polonistykę:)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Pieskie życie

Ostanie dni ze względu na baaaardzo ważną uroczystość: 70 urodziny Dziadka Pawła - jeszcze raz życzę STO LAT



spędziliśmy w Białobrzegach. Pogoda dopisywała, więc prawie całe dnie spędzałam na świeżym powietrzu. A tam zabawy do upadłego! Piaskownica, jazda na moim rowerku - przypisek mamy: Hania siedzi i macha nóżkami i czeka tylko na jakiegoś nieszczęśnika, który da się złapać na jej piękne oczy i będzie pchał ten jej rowerek:)


A jak mi się znudziła jazda na rowerze to zawsze mogłam się trochę powspinać po schodach i zajrzeć co na obiad dostał Frycek. Frycek to piękny piesek, który tymczasowo zamieszkał w Dziadków. Początek naszej znajomości nie był udany - Fryc chyba się mnie trochę bał, bo warczał na mnie albo szczekał. Jednak z dnia na dzień było coraz lepiej! W końcu zapanowała sielanka! Bawiliśmy się jedną piłką - najpierw trzymał ją w pysku Fryc, a potem ja próbowałam, ale mama była szybsza! Na pożegnanie Frycek polizał mnie po gołych stópkach!


Prawda, że jest piękny? Fryc oczywiście:)