środa, 17 września 2008

Dwa tygodnie w pigułce :)

Po pobycie na słonecznej wyspie Rodos pozostały już tylko wspomnienia... Ciężko się przyzwyczaić do szarej rzeczywistości tym bardziej, że za oknem buro i zimno :(
31 sierpnia po południu wsiedliśmy do samolotu. Samolot jak samolot - dla mnie żadna nowość. Krótka drzemka i już byliśmy na miejscu! A potem transfer do naszego hotelu znajdującego się w miejscowości Lardos. Po mimo, że było późno wcale nie chciałam iść spać! Rodzice wprost przeciwnie:) Ale w końcu i mnie dopadły trudy podróży. A rano przywitało nas piękne słońce: przez całe dwa tygodnie na niebie nie pojawiła się żadna chmurka! Po pysznym śniadanku "splądrowaliśmy" cały rozległy teren, na którym znajdował się nasz hotel i poznaliśmy wszystkie jego zakamarki.
Pierwsze dni pobytu były do siebie bliźniaczo podobne: kąpiele w basenie wraz z moimi nowymi przyjaciółmi Helenką i Kajtkiem, wyprawy nad morze, plac zabaw i do mini klubu dla dzieci no i oczywiście wspólne posiłki, a tych było wręcz w nadmiarze: śniadania, obiady, podwieczorki i kolacje. Z czasem byłam już nimi znużona i trochę je sobie urozmaicałam zrzucaniem resztek jedzenia na podłogę:( powiem szczerze, że nie było to ładne zachowanie. Próbowałam też oddawać kelnerom talerze, żeby rodzice nie zauważyli, że nie wszystko zjadłam. No i oczywiście nie odeszłam od stołu z brudną buzią, albo mama mi ją wycierała albo ja sama. Muszę przyznać, że jedzonko w hotelu było przepyszne. Mi szczególnie do gustu przypadły naleśniki z dżemem kiwi, pieczone rybki i zupa przygotowywana specjalnie dla dzieci. Zajadałam się też owocami: pożarłam chyba tonę arbuzów, śliwek, gruszek, brzoskwiń, winogron. Poznałam też smak potraw "zakazanych"" frytek i pizzy, które kosztowałam w snack barze nieopodal plaży. Rodzice byli przekonani, że największą frajdą będzie dla mnie pluskanie w basenie i w morzu, a ja najbardziej lubiłam wyprawy do hotelowego sklepu. Ileż tam było ciekawych rzeczy: piłki w wielkich koszach, całe mnóstwo zabawek, pieluszki poukładane równiutko, rzędy butelek z napojami ... Ech długo by wymieniać! Ale ja niczego nie zrzucałam, ani nie zabierałam tylko biegałam od półki do półki i wszystko dokładnie oglądałam! Każda wizyta na jadalni kończyła się obowiązkową wizytą w sklepie, który był tuż obok - przypisek mamy: niektóre się od niej zaczynały i na niej kończyły; szkoda tylko, że nie "odkryła", że w hotelu jest jeszcze jeden sklep z wyrobami jubilerskimi:)
No i oczywiście nie możemy zapomnieć, że moją podstawową pasją jest taniec. Tam gdzie tylko słyszałam muzykę, pędziłam co sił w nóżkach i podrygiwałam. Tym sposobem uczestniczyłam w zajęciach z aerobiku, kursie tańca latynoamerykańskiego i gimnastyce w wodzie. Natomiast kompletnie do gustu nie przypadła mi dyskoteka dla dzieci!
I tak sobie błogo leniuchowaliśmy; wstawaliśmy po 7, o 9 chodziliśmy na śniadanko, potem godzinka pluskania w basenie bądź morzu, przedobiednia drzemka, obiad, zabawy w pokoju i na tarasie podczas największych upałów, koło 16 podwieczorek w snack barze i dalej zabawy na basenie, koło 20 kolacja i spanko. Spanko ja, bo rodzice korzystając z wręcz gorących wieczorów przesiadywali do późna na tarasie.
A drugi tydzień to już była zupełnie "inna bajka". Do oddalonej o 3 km miejscowości Pefki przyjechała banda moich wujków więc trochę czasu spędzaliśmy razem, tatuś nawet dwa razy zostawił nas wieczorem i pojechał do nich niby na oglądanie meczu:) Chodziliśmy razem na plażę i jeździliśmy na wspólne wycieczki. Pierwszego dnia pojechaliśmy do Water Parku do Faliraki. Dla mnie średnia przyjemność, bo jednak jestem trochę za mała na te wszystkie zjeżdżalnie, ale było co oglądać. Trzy wielkie zjeżdżalnie kamikadze, brr aż ciarki przechodziły po plecach. Tata na nich zjeżdżał, a mama uznała, że teraz ma za dużo do stracenia; dopóki nie miała mnie - rodzice byli już kiedyś na Rodos, w dodatku w podróży poślubnej:) - to mogła sobie pozwolić na takie ekstrawagancje, teraz skupiła się na lazy river:) W drodze powrotnej stanęliśmy na obiad w przydrożnej tawernie, gdzie Wujek Rzeka okazał sie niezwykle hojnym klientem:)
Następnego dnia wycieczkę zaczęliśmy od leniuchowania na najpiękniejszej plaży na Rodos: Glista, by potem podążyć do mekki windsurferów: Prassonissi. Widok piękny, ale wiało tak, że aż zatykało dech! Kolejny etap wycieczki to wizyta w Monalithos, warownym zamku joanitów, potem w Sianie gdzie tata nabył lokalne specjalności: miód i soumę - bimber z winogron. A potem już tylko obiad w Embonas - królestwie rodyjskiego wina. Po tak wyczerpującym dniu czym prędzej wracaliśmy do domu, tzn. tata wracał, bo mama po "wpadce" z samochodem, którą miała pierwszego dnia już nie zdecydowała się usiąść za kółkiem. Trzeciego dnia odwiedziliśmy stolicę wyspy - Rodos. Żeby wycieczka nie była zbyt męcząca wybraliśmy się tam późnym popołudniem. Ale było fajnie: kręte uliczki pełne kotów i psów! Super! Oczywiście odwiedziliśmy też przepiękny Lindos, ale nie wybraliśmy się na Akropol: wjeżdża się tam na osłach, sama bym nie dała rady, a mama się trochę bała jechać ze mną. Szkoda ... To by dopiero była wyprawa!
Oprócz tego nauczyłam się przedstawiać. Gdy ktoś się pytał: "Jak masz na imię?" odpowiadałam głośno: "Niania":) Przejęłam też złe nawyki: naoglądałam się innych dzieci i chciałam ssać smoka - próbowałam go im zabierać i pić mleko z butelki. Jak wróciliśmy do domu przeszło jak ręką odjął! I strasznie nie lubiłam wieczornych kąpieli: darłam się wniebogłosy jak by mnie ktoś obdzierał ze skóry! ale nie ma się czemu dziwić tyle wody w ciągu dnia! A najfajniej było gdy mi mama zdjęła pieluszkę i mogłam biegać z gołą pupką, tylko potem dwa razy trzeba było sprzątać z tarasu:)
Starałam się być grzeczną dziewczynką, uśmiechałam się do wszystkich i machałam do nich, a do najfajniejszych słałam całusy:) Najbardziej polubiłam pana, który nadzorował pracę kelnerów na jadalni. A do tego był baaardzo przystojny:)
Ech można by tak wspominać i wspominać ...

2 komentarze:

Agata pisze...

Bardzo się cieszymy, że już wróciliście! Piękne jest Rodos, prawda? Już się bałam, że przeleniuchowaliście dwa tygodnie, bo Prassonissi, Rodos i park wodny warto zwiedzić. Szkoda tylko, że nie wjechałyście na Lindos. Następnym razem koniecznie! My też się wybieramy w bliżej nieokreślonej przyszłości. Tęsknię za wiatrem, deską i morzem... Czekamy na fotki!

Anonimowy pisze...

Cześć Haniu!
Jestem 3,5 miesięcznym chłopcem-Juliuszkiem :)Od pewnego czasu czytam razem z mamą Twój blog i bardzo lubię słuchać o Twoich przygodach, no i wrażeń z wakacji nie mogłem się już doczekać. Nareszcie wróciłaś :)Rodzice obiecują mnie zabrać na wakacje w przyszłym roku, bo w tym ponoć jestem za malutki.Kto wie, może wybierzemy się na Rodos :)
Ja nie mam jeszcze swojego bloga, ale mama może mi kiedyś pomoże go założyć. Póki co wciąż poszerzam swoją galerię zdjęć w Picasa, do której dołączyłem Twoją jako ulubioną :)
Całuję Cię i życzę Tobie Haniu i sobie ;)jak najwięcej dobrego humorku w te zimne, ponure dni. Może jeszcze słoneczko do nas się uśmiechnie:)