piątek, 28 listopada 2008

Pranie

Maria Konopnicka „Pranie”

Pucu! pucu! chlastu! chlastu!
Nie mam rączek jedenastu,
Tylko dwie mam rączki małe,
Lecz do prania doskonałe.
Umiem w cebrzyk wody nalać,
Umiem wyprać... no... i zwalać.
Z mydła zrobię tyle piany,
Co nasz kucharz ze śmietany.
I wypłuczę, i wykręcę,
Choć mnie dobrze bolą ręce.
Umiem także i krochmalić,

Tylko nie chcę się już chwalić!
A u pani? Jakże dziatki?
Czy też brudzą swe manatki?

U mnie? Ach! To jeszcze gorzej.
Zaraz zdejmuj, co się włoży!
Ja i praczki już nie biorę,
Tylko co dzień sama piorę!
Tak to praca zawsze nowa,
Gdy kto lalek się dochowa!



Bardzo lubię pomagać mamie w porządkach domowych, tym bardziej, że święta za pasem i trzeba wszystko dokładnie wypucować. Najbardziej intrygującą czynnością jest tytułowe pranie: najpierw trzeba powybierać brudne rzeczy z kosza i włożyć je do pralki. Moja pomoc jest tutaj po prostu niezbędna!


Potem mama coś tam majstruje przy pralce: wsypuje, wlewa, naciska i ... pralka zaczyna robić wrrr wrrr! Po jakimś czasie wszystko cichnie i można wyprane rzeczy rozwiesić na suszarce. I to jest to co tygrysy lubią najbardziej! Mama przekłada mokre ciuchy do kosza, z którego je potem wyciągam i podaje, a ona je pięknie rozwiesza. Gdy tylko widzę jakieś "nowe" brudne rzeczy ciągnę mamę do łazienki i namawiam na zrobienie kolejnego prania:)
Oprócz prania bardzo lubię odkurzać, a odkurzamy często. Mama mówi, że to moja zasługa, bo - szczególnie podczas jedzenia - strasznie bałaganię. Wyciągamy odkurzacz i tak na zmianę sprzątamy. Mama to wszystko by chciała zrobić raz, dwa, a ja wolę tak pomalutku, dokładnie. Nierzadko zdarza się, że w jednym miejscu odkurzam i 10 minut!


Mama mówi, że jak jestem takim czyściochem to mogłabym posprzątać czasem sama bałagan w moich zabawkach. Ale przecież to nie jest żaden bałagan?! To przecież ARTYSTYCZNY NIEŁAD:)

poniedziałek, 24 listopada 2008

Po wizycie doktora

W sobotę po południu odwiedził mnie pan doktor. Kasłałam już strasznie, jakbym miała wypluć co najmniej żołądek! A do tego zupełny brak apetytu, właściwie poza poranną porcją mleka nie jadłam właściwie NIC.
Pan doktor mnie zbadał - nawet tak bardzo nie krzyczałam. Płuca i oskrzela czyste, natomiast gardło buraczkowe! Niestety dotychczasowa kuracja jak widać na niewiele się zdała... Trzeba było zacząć działać radykalnie! Pomimo, że nie było podstaw do podania antybiotyku, to w moim przypadku: serducho, profilaktyka infekcyjnego zapalenia wsierdzia, długo się nie zastanawialiśmy.
Moja terapia polega teraz na braniu dwa razy na dobę ospamoxu i flavamedu, który - w porównaniu do flegaminy - jest lepiej tolerowany przez wątrobę. Oczywiście odstawiliśmy też syrop pini ze względu na zawartość w jego składzie fosforanu kodeiny.
Ech... Tak to jest jak jeden "nasz" lekarz ma urlop, drugi przygotowuje się do egzaminu specjalistycznego, a mi zachciewa sie chorować... lekarze w przychodni jednak nie są godni bezgranicznego zaufania...
A ja pomału dochodzę do dawnej formy! Mam lepszy humorek, nawet te okropne leki połykam bez większego marudzenia i w końcu zaczęłam cokolwiek jeść: dzisiaj kawałek ogórka, marchewki, trochę makaronu z kurczakiem, a po poobiedniej drzemce całego banana! Oby tak dalej!

piątek, 21 listopada 2008

Kaszel c.d.

Niestety kaszel nie zniknął wręcz się nasilił:( Nie pomogły syropki i wapno, którego notabene podobno nie mogę brać, bo nie powinno go się łączyć z moimi "sercowymi" lekami.
Gorączki co prawda nie mam - oprócz jednorazowego epizodu z wtorkowego popołudnia: 37,5 - ale pojawił się niewielki katarek. No i stałam się straaasznie marudna, a o apetycie możemy zapomnieć. Nie jem praktycznie nic, nawet moje ulubione potrawy: jajecznica czy pieczona rybka mnie nie zadowalają. Dobrze, że sporo piję, głównie wodę. W zupkach jestem zainteresowana tylko ich wodnistą częścią. Nie pozwałam się niestety mamie oklepywać, za to chętnie się inhaluje tyle, że odwrócona pleckami do inhalatora:)
Rodzice postanowili jednak skonsultować się też z innym pediatrą, bo lekarzom w naszej przychodni nie do końca ufają. Jutro po południu zbada mnie "nasz" pan doktor i w końcu będziemy mieć pewność co w trawie piszczy. Trzymacie kciuki, bo mam już dość tego choróbska!

poniedziałek, 17 listopada 2008

Kaszel

Wyłączając moje serce to jestem okazem zdrowia:) nie choruje wcale, czasami mam tylko gluty w nosie. Ale jesienne przeziębienie dopadło i mnie. Od kilku dni pokasłuje, szczególnie w nocy i po przebudzeniu; w związku z tym kaszlem zastanawialiśmy się nawet czy nie przełożyć kontroli w Krakowie. Innych niepokojących objawów brak: mam super humor, apetyt mi dopisuje, gorączki i kataru brak. W piątek zbadał mnie dr Kordon i orzekł, że osłuchowo jest ok. Jednak, mimo przyjmowania flegaminy: bleeeee:( i inhalacji wstrętny kaszel nie ustępuje. Już myśleliśmy, że mamy go z głowy, bo dzisiaj w nocy ładnie spałam i wcale nie kasłałam, ale rano rozkasłałam się jak stary gruźlik:)
Nie było na co czekać i wybrałyśmy się z mamą do lekarza do przychodni. Nie muszę dodawać, że byłam średnio zadowolona, a na dodatek gabinet pani doktor sąsiaduje z gabinetem zabiegowym, a z nim mam straaaaasznie niemiłe wspomnienia związane ze szczepieniami. Dałam się nawet osłuchać, szczególnie na plecach, gorzej było z zaglądaniem do gardła. Wnioski: płuca i oskrzela czyste, gardło lekko zaczerwienione poza tym wszystko w porządku. Na razie spróbujemy wygonić ten wstrętny kaszel bez pomocy antybiotyku. Pani doktor kazała nam brać dodatkowo jeszcze jeden syrop, calcium oraz witaminkę C i siedzieć w domku. Za parę dni wszystko powinno wrócić do normy. Mam taką nadzieję, bo w sobotę wybieramy się na mega imprezę: pierwsze urodziny Marysi i MUSZĘ być zdrowa!!!

piątek, 14 listopada 2008

Echo w Krakowie

Na badanie wyruszyliśmy już wczoraj po obiedzie. Droga jak droga - samochodów pełno, ja trochę pospałam, ale więcej po marudziłam. Kto to widział tyle godzin siedzieć w jednym miejscu?! Tuż przed kolacją jakoś dotarliśmy do grodu Kraka i krakowskiego mieszkanka. Szybka kaszka, kąpiel i lulu. Musiałam przecież wypocząć, bo dzisiaj od rana czekał mnie niezły maraton. Ale z tym wypoczynkiem to tak średnio nam wyszło. Całą noc i ja i rodzice strasznie się wierciliśmy i co chwila budziliśmy. Mama miała już dość wstawania do mnie co 5 minut i koło 2 w nocy na dobre wylądowałam w łóżku rodziców. Niewiele to pomogło, ale przynajmniej nie musiała wystawiać nóg spod ciepłej kołdry:)
Efekt - niewyspani pojechaliśmy z samego rana do Prokocimia. Pod poradnią były luzy więc szybko zostałam poproszona na ekg. No nie powiem dałam czadu! W iście dantejskiej scenerii odbyło się też ważenie: 10 500 kg, mierzenie: 83 cm oraz pomiar saturacji i tętna: 84% i 112. Przy pobieraniu krwi zawsze pokazywałam na co mnie stać więc nie inaczej było też i tym razem.
UUUUFFFFFFF jakoś przebrnęliśmy przez wstępne badania i pozostało nam już tylko czekać na echo. Pod gabinetem co prawda nie było nikogo, ale niestety w gabinecie też:( W oczekiwaniu na doktora spałaszowałam pyszną drożdżówkę z serem i pół obwarzanka. Doktor pojawił się koło 11, ale w międzyczasie na badania zgłosiły się tez inne dzieci. Ponieważ maluchy mają pierwszeństwo:) przepuściłam jakiegoś niemowlaka. Potem doktor trochę zdezorganizował kolejkę, ale nie ma się czemu dziwić, trudno mu samemu nad wszystkim zapanować, a nie było pani Asi. Czekanie umiliła nam super sympatyczna pogawędka z ciocia Iwoną; tak dawno się nie widzieliśmy, że wygadaliśmy się chyba za wszystkie czasy:)
W końca nadeszła i moja kolej. Rodzice spodziewali się horroru i niewiele się pomylili. Bardzo mi się nie podobało, głośno płakałam i wierzgałam nogami na wszystkie strony. Jednak zmęczenie wzięło górę (było już grubo po 12) i z minuty na minutę moje powieki stawały się coraz cięższe i ... wtedy ktoś zaczął walić do drzwi! Ponieważ nie było pani Asi doktor musiał przerwać badanie i zobaczyć kto tam u licha tak wali. Niestety moja drzemka również została przerwana i doktor mógł zapomnieć o zbadaniu mnie w spokoju. No i pogadać też się nie dało:(
Podsumowując: nic się nie zmieniło od ostatniego echa, a na pewno nic na gorsze:) - no może oprócz mojego zachowania:( Funkcja komory dobra, niewielka do umiarkowanej niedomykalność zastawki trójdzielnej, super rozwinięta lewa tętnica płucna; prawej doktor nie zobaczył przez to moje darcie. Aorta - przewężenie jest na swoim stałym, niewielkim (dr użył nawet określenia nieistotnym) poziomie. Poza tym wszystko w porządku o czym świadczy chociażby termin następnej kontroli - dopiero 5 czerwca 2009 roku czyli za pół roku! O III etapie nie było okazji porozmawiać, zresztą doktor skwitował to jednym zdaniem: "Nie ma się co śpieszyć, Hanka super wygląda, pogadamy o tym następnym razem".
Mama będzie się teraz zabawiać w aptekarza, bo mam dostawać acesan w dawce 22,5 mg! A ja się go robi? Ano bierze się tabletkę acesanu 30 mg, tnie na połowy, jedna połowę znowu na połowy i tym sposobem wychodzi nam właściwa dawka:) Enarenal bez zmian.
Nie ukrywamy cieszymy się straaaasznie!!! Z tej radości na tzw. do widzenia zrobiłam panu doktorowi papa i przesłałam mu chyba z 1000 buziaczków! Szkoda tylko, że byłam trochę niegrzeczna i to pomimo codziennego "robienia echa" w domu łopatką do piasku:)

środa, 12 listopada 2008

Cmok, cmok

Już Wam kiedyś pisałam, że bardzo lubię się przytulać, szczególnie do rodziców. Teraz dodatkowo nic innego bym nie robiła tylko się całowała:)
Rano muszę obowiązkowo dać buziaka mamie, potem tacie, potem znowu mamie, tacie i tak do znudzenia. Oczywiście witam się również z moimi zabawkami: żabkami na parapecie w moim pokoju, szczeniaczkiem - uczniaczkiem, lalą, reniferem Rudolfem itd. Trochę tych zabawek już się nazbierało więc jak je wszystkie obcałuje na dzień dobry to mija kupa czasu.
Z "obcymi" zabawkami jakoś się nie całuje. Mama się śmieje, że to chyba ze względów higienicznych:) Również z innymi ludźmi. Może trochę sie wstydzę? Za to przesyłam im chętnie buziaki czy to na do widzenia czy tak w ogóle z sympatii.
Was tez bardzo lubię więc ten wirtualny buziak jest dla Was:)


Cmok, cmok:)

piątek, 7 listopada 2008

Pany

Jak się powiedziało "a" trzeba powiedzieć też i "b":)
Z każdym dniem mój słownik zapełnia się nowymi wyrażeniami. Tytułowe "pany" to pan bądź pani. Pokazuje ich - choć wiem, że to nieładnie - paluszkami w gazetach, ale także na spacerkach. Ostatnio mijałyśmy z mamą jakiegoś pana: stał oparty o drzewo, w rękach trzymał jakąś butelkę - przypisek mamy: tanie winko owocowe tzw. jabola - a ja wyciągnęłam rączkę i na całe gardło wykrzyczałam radośnie: "panyyyy"!!!! Rodzice śmiali się, że to był chyba największy komplement jaki ten facet w życiu usłyszał. Nie rozumiem. Przecież to z całą pewnością był pan!
Nowego znaczenia nabrało słowo "baba", bo od dzisiaj oznacza ono już nie tylko telewizor, laptopa czy babcię, ale także małą zieloną żabkę, a czego jak czego, ale żabek to u nas w domu jest pod dostatkiem!
Chęć na jedzonko wyrażam dalej za pomocą słówka: "mniam, mniam", ale kiedy karmię pieska to każe mu otwierać buzię mówiąc: "am".
"Łała" to lala, "tapty" - kapcie, "szasza" - kasza, "siesie" - coś do picia, ze wskazaniem na soczek.
A zgadnijcie jak mówię na telefon komórkowy? Tata!!!

środa, 5 listopada 2008

Striptiz:)

Dzisiaj rano obudziłam się głodna jak wilk! Wypiłam duszkiem poranną porcję mleczka i czekałam aż mama mi zmieni pieluszkę i piżamkę. Ale mama miała lenia i chciała sobie jeszcze poleżeć w łóżku. Wysłała mnie do drugiego pokoju żebym przyniosła jakąś książeczkę np. o mojej ulubionej Mysi. Miała chytry plan - ona będzie leniuchować, a ja obok grzecznie siedzieć i czytać. Ponieważ Tata wyszedł do pracy nieco wcześniej niż zwykle więc miałam pole do popisu. Owszem poszłam do drugiego pokoju, a tam zamiast wziąć książeczkę i wrócić do mamy rozebrałam się do rosołu! Zdjęłam piżamkę - rozpinanie zatrzasków jest dziecinnie proste:) i nawet udało mi się pozbyć pieluszki. Wykorzystałam ten fakt i przy okazji zrobiłam siku na podłogę! Trochę było mi chłodno więc odkręciłam na maxa kaloryfery. Po nawoływaniach mamy poszłam zobaczyć co ona do licha ode mnie chce! A mama zrobiła wieeeelkie oczy widząc mnie golusieńką jak mnie Pan Bóg stworzył. Szybko zerwała się z łóżka, założyła mi pieluszkę i ubranka.
Teraz rodzice mają przechlapane - nie mają szans na wylegiwanie się w łóżku!