środa, 31 października 2007

Kosmitek i Adi

Złych wieści ciąg dalszy ... Niestety ...
Kosmitek nadal jest w szpitalu i już nie z zapaleniem krtani, ale oskrzeli. Mama Kosmitka - ciocia Agata martwi się czy Kosmitek zdąży wyzdrowieć - pod koniec listopada mieli jechać do Łodzi na kontrolę i być może II etap, ale w tej sytuacji nic nie wiadomo ...
A Adi nadal w Prokocimiu. Dr Kordon zrobił mu dzisiaj kolejne echo - funkcja komory nadal zła, ale zwiększył się rzut krwi, jednak Adrianek nie kwalifikuje się nadal do III etapu. Dodatkowo ma gorączkę - ponad 39 stopni. Lekarze będą próbowali poprawić pracę jego serduszka poprzez zwiększenie dawek leków.
Chłopaki trzymam za Was kciuki! wracajcie do zdrowia!

poniedziałek, 29 października 2007

Z wizytą u Dziadków w Białobrzegach

Od soboty jestem u dziadków w Białobrzegach. Dużo z mamą spacerujemy - wczoraj np. byłyśmy w lesie. Tata obiecywał mi co prawda, że spędzi ze mną w końcu więcej czasu, ale na razie na obietnicach się skończyło ... Ale mam nadzieję, że może jednak. Przy okazji tych spacerków odwiedzamy sobie: wczoraj Paulinkę, ciocię Agatę i wujka Mietka - ciocia Agata ma duuuuuuuuży brzuch; podobno mieszka w nim Marysia, która ma się niedługo urodzić - a dzisiaj ciocię Beatę. Rano - sama nie wiem jak to się stało! - całe śniadanko wylądowało w łóżku. Mama mówi, że to od wpychania za głęboko paluszków ... No nie wiem może. Ale co ja mam zrobić jak mnie te dziąsła tak bolą? Jeden ząbek już stuka o kubeczek, a drugi próbuje dotrzymać mu kroku.
A druga rzecz, która mnie denerwuje - nie wiem co oni wymyślają z tym kładzeniem mnie na brzuchu!!! Przecież to strasznie niewygodne! A potem się zastanawiają dlaczego tak się złoszczę. Ach dziwni są Ci dorośli ...

niedziela, 28 października 2007

Znowu złe wieści ....

Jakieś fatum krąży nad moimi "serduszkowymi" kolegami. Kosmitek leży w szpitalu z zapaleniem krtani, Karolka mama faszeruje antybiotykami, bo też jest chory, a teraz jeszcze Adrianek ... Adi miał w piątek echo w Krakowie u dr Kordona i niestety potwierdziły się wcześniejsze diagnozy doc. Dangel - z serduszkiem mojego kolegi nie jest dobrze; jest tak słabe, że Adi nie kwalifikuje się do III etapu, bo prawdopodobnie by nie przeżył operacji ... Dr Kordon zostawił go w szpitalu i słabą funkcję komory będą próbowali wzmocnić lekami. Mocno trzymam kciuki i modlę się za Adrianka! Musi sobie dać radę! To dzielny chłopiec, wiele już przeszedł, więc wierzę, że i tym razem sobie poradzi!

piątek, 26 października 2007

Ach te zęby !!!!!

Przez te wyżynające się zębiska nic mi się nie chce!!! Nie mogę ssać, bo przeszkadza mi smoczek w buzi; w dzień nie mogę zasnąć, bo mnie bolą. Mama mi pomaga jak może - nosi mnie na rękach, śpiewa piosenki, smaruje dziąsła żelami, a jak jest już bardzo źle daje leki przeciwbólowe. Ja też próbuje sobie jakoś radzić - wkładam do buzi wszystko co mogę - mam nadzieję, że takie ocieranie na chwilę złagodzi ból. Trzeba tylko uważać, żeby nie włożyć sobie czegoś za głęboko, bo wtedy może się to skończyć źle ... Wiem coś o tym - już raz za głęboko włożona pieluszka spowodowała, że całe śniadanko wylądowało na prześcieradle i to w łóżku rodziców. Okropieństwo! A jedynka dolna jest już blisko, mama ją dzisiaj poczuła jak próbowałam ugryźć jej palec. Jeszcze jej nie widać, ale wszyscy mamy nadzieję, że to szybko się pojawi i nie będzie mnie długo męczyć.

Moje pierwsze pół roczku


Wczoraj skończyłam pół roku - ale ten czas szybko leci ... Był to bardzo trudny okres, ale dzięki pomocy profesora Malca, innych lekarzy i pielęgniarek zarówno z Krakowa jak i Monachium świetnie sobie poradziłam! Teraz będzie tylko lepiej! Dziękuje wszystkim za pamięć i pozdrawiam, a przede wszystkim mojego kumpla Karolka Beresia, z którym poznałam się w Prokocimiu. Karol jest teraz chory, ale będę trzymać kciuki, żeby szybciutko wyzdrowiał.
I jest ode mnie starszy o całe 4 dni :)
Rodzice sprawili mi piękny prezent - wysokie krzesełko do karmienia! Bardzo mi się spodobało! Teraz będzie mi wygodniej jeść te wszystkie pyszne zupki i deserki. Na razie nie mam ochoty pić mleczka - to wszystko wina rosnących ząbków. Jeden - dolna jedynka - jest już tuż, tuż. Jak próbuje pić wodę to coś stuka o kubeczek :) pewnie lada dzień zabłyśnie w mojej buzi

Wizyta dziadków


W środę 24 października przyjechała do mnie Babcia Jola i Dziadek Krzysiek. Fajnie sobie rozmawialiśmy i bawiliśmy się i wcale mi sie nie chciało iść spać. Przez cały dzień nie zmrużyłam oka, ale przecież byli goście więc nie wypadało ich zostawić. Dostałam super prezenty - piękną lalę i trampki. Wieczorkiem byłam za to taka śpiąca, że mama darowała mi wieczorną kąpiel i nawet kolację zjadałam prawie na śpiąco.

poniedziałek, 22 października 2007

Wielkie Wybory Małych POlaków

Wczoraj był ważny dzień - wybory. Moja pierwsza lekcja wychowania obywatelskiego. POszłam z rodzicami oddać głos, a POtem czekaliśmy na wyniki. Czekaliśmy, czekaliśmy i czekaliśmy, bo sędzia Kacprzak - POzdrawiamy :) - raz PO raz przedłużał ciszę wyborczą. Aż stałam się strasznie senna i POszłam spać. Rano obudziłam się w nowej i miejmy nadzieję lepszej POlsce.
Wczoraj były też imieniny Babci Uli. Rodzice zupełnie zapomnieli - WSTYD! Oni teraz tylko interesują się ile zjadłam, o której, czy zrobiłam już kupkę, czy nie mam czasem gorączki, czy wzięłam leki itp. itd. No tatuś oczywiście jeszcze ciężko pracuje.
W takim razie ja życzę Ci Babciu wszystkiego najlepszego, zdrowia i pociechy z Dziadka Pawła i ze mnie oczywiście też!

piątek, 19 października 2007

Moja historia c.d.

Po urodzeniu rodzice zobaczyli mnie tylko przez chwilkę (mama musiała jeszcze być oszołomiona narkozą, bo wydawało jej się, że mam dużo ciemnych włosów!) i od razu zabrali mnie na oddział neonatologii i włożyli do otwartego inkubatora. Podłączyli wlew z prostinu, leku który pomógł mi bez komplikacji poczekać do operacji.
Następnego dnia zostałam przewieziona karetką do Prokocimia na oddział VI – kardiologię. Mama musiała zostać po operacji w szpitalu jeszcze kilka dni – w tym czasie odwiedzał mnie tatuś. Nawet próbował mnie karmić i przewijać, mimo trzęsących się rąk.
Po zrobieniu wielu badań lekarze zadecydowali, że operacja zmodyfikowaną metodą Norwooda będzie przeprowadzona 30 kwietnia 2007 roku. W tym dniu rodzice przyszli do szpitala wcześnie rano. Gdy podpisywali zgodę na operację profesor nic nie mógł im obiecać – poza jednym, że zrobi wszystko co będzie mógł, a reszta będzie już zależała ode mnie. Potem rodzice ze łzami w oczach odwieźli mnie na blok operacyjny. I niecierpliwie czekali … Gdy po kilku godzinach pojawił się profesor i powiedział: „Operacja udała się, zrobiłem wszystko co zaplanowałem. Stan dziecka stabilny” wszyscy odetchnęli z ulgą. Na chwilkę weszli mnie zobaczyć na Oddział Intensywnej Terapii. Miałam mnóstwo rurek, drenów, kabli … Widok był wstrząsający, ale najważniejsze było to, że szybko zaczęłam odzyskiwać siły. Już następnego dnia zostałam odłączona od respiratora i zaczęłam samodzielnie oddychać, a także jeść. Rodzice odwiedzali mnie codziennie i dzwonili kilka razy dziennie, żeby dowiedzieć się o moje zdrówko, a informacje zawsze były dobre! W związku z tym po 6 dniach przeniesiono mnie na Oddział VIII. Tam mijał nam dzień za dniem – rodzice opiekowali się mną – karmili, przewijali, myli, a ja nabierałam sił. Lekarze szykowali nas do opuszczenia szpitala, ale niestety dopadła mnie jakaś paskudna bakteria – dostałam wysokiej temperatury, akcja serca niesamowicie wzrosła i musiałam wrócić na intensywną terapię. Jednak szybko wszystko się ustabilizowało i z powrotem przeniesiono mnie na VIII. Dostawałam antybiotyk i czekałam cierpliwie na wypis. Niestety – okropna bakteria zaatakowała raz jeszcze! Ale po raz drugi lekarze sobie z nią poradzili. Przez te wszystkie „przygody” szpital w Prokocimiu opuściłam dopiero 8 czerwca 2007 roku – gdyby nie te infekcje mój pobyt trwał by znacznie krócej. Nie od razu jednak wróciliśmy do domku w Warszawie. Ponieważ moja aorta była przewężona i dodatkowo miałam niewielką ilość płynu w worku osierdziowym, zostaliśmy w Krakowie jeszcze jakiś czas i zjawialiśmy się w szpitalu na kontrolach.
Przy okazji, w wieku niespełna dwóch miesięcy, wystąpiłam w telewizji w programie Elżbiety Jaworowicz „Sprawa dla reportera”. Jego tematem były kulisy odejścia z Prokocimia prof. Malca – człowieka, który uratował moje serduszko. Już wtedy wiedzieliśmy, że na kolejną operację będziemy musieli jechać do profesora aż do Monachium, bo jego profesjonalizm i ogromna wiedza dają nam największe szanse na uratowanie mojego życia!
22 czerwca 2007 roku pojechaliśmy do Warszawy i w końcu zobaczyłam swój dom. Rodzice, choć się do tego nie przyznawali, chyba troszkę się bali jak sobie poradzą z dala od lekarzy. Ale nie było tak źle. Martwiliśmy się tylko moją przewężoną aortą i w związku z tym chodziliśmy na kontrole do doc. Dangel. Jednak nie można było długo czekać. Pod koniec lipca znowu znalazłam się w szpitalu w Prokocimiu. Trzeba było wykonać cewnikowanie serca i balonikowanie aorty – lekarze mieli nadzieję, że w jego wyniku aorta zostanie poszerzona. 27 lipca 2007 roku przeprowadzona zabieg. Aorta została poszerzona, ale … Okazało się, że mam bardzo przewężony shunt. Jeden z lekarzy powiedział nawet, że to zwężenie dyskwalifikuje mnie do kolejnych operacji – notabene diagnozy tej nie potwierdził żaden kardiolog wykonujący mi potem echo – spuśćmy zasłonę milczenia na jego „kompetencje”. Dzięki Bogu ja nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę i spokojnie sobie rosłam. Byłam grzeczną dziewczynką – ładnie jadłam, a w nocy słodko spałam i dawałam się wyspać rodzicom.
25 sierpnia 2007 roku był mój ważny dzień – zostałam ochrzczona i z małego diabełka stałam się małym aniołkiem!
No a potem już tylko odliczaliśmy dni do wyjazdu do Monachium. Nie było na co czekać – przewężenie aorty i ten nieszczęsny shunt. Rodzice nie zastanawiali się długo – mogli szukać dla mnie innego ośrodka leczenia w kraju albo wybrać to co najlepsze (i niestety związane z dużym wydatkiem) i najpewniejsze dla mnie – opiekę prof. Malca. W tym miejscu pragnę podziękować za niespodziewaną pomoc wielu ludzi o WIELKICH SERCACH, którzy zdecydowali się wesprzeć Nas zarówno duchowo jak i finansowo! Chce im wszystkim podziękować z całego mojego malutkiego serca, a w szczególności p. Agnieszce Drapczyńskiej i Małgosi Kulińskiej, oczywiście całej mojej rodzince i wszystkim, których nie wymieniłam z imienia i nazwiska !!! DZIĘKUJE !!!
24 września 2007 roku polecieliśmy do Monachium. Samolotu wcale się nie bałam – wręcz mnie znudził i zrobiłam sobie małą drzemkę. Zamieszkaliśmy w apartamentach należących do fundacji Ronalda McDonalda. Następnego dnia w Klinice Großhadern zrobili mi wszystkie niezbędne badania (rtg, echo, EKG, badania krwi) i zakwalifikowali do operacji – dwukierunkowego zespolenia Glenna. Żeby było mi raźniej mama została ze mną na noc w szpitalu, a rano 27 września 2007 roku prof. po raz drugi zoperował moje serduszko. Wszystko poszło dobrze i o godz. 12 zostałam przewieziona na oddział intensywnej terapii. Już o godz. 15 lekarze zadecydowali o moim ekstubowaniu, które zakończyło się powodzeniem. Ponieważ od północy nic nie mogłam jeść byłam straaaasznie głodna! No i zaczęłam płakać, żeby ktoś w końcu dał mi jeść! Szybko nabierałam sił, a lekarze odstawiali w niespotykanym tempie leki, dreny, cewnik. Miałam to szczęście i ominęło mnie paskudne gromadzenie się płynów. Ponieważ chyba trochę im już przeszkadzałam na tej intensywnej terapii 30 września rano lekarze przenieśli mnie na normalny oddział. Tutaj w ciągu dnia siedziałam z mamą, tatą, ciotką Olką i absorbującą rodzinką mojego kumpla z sali Rubena, a noce spędzałyśmy we dwie z mamą. Ale i tu nie zagościłam długo, bo 4 października lekarze pozwolili rodzicom zabrać mnie do Ronald McDonald Haus!!! Wpadaliśmy tylko na kontrolę – lekarze musieli dobrać mi jeszcze odpowiednie dawki leków. Nie trwało to długo, bo już 8 października 2007 roku dostaliśmy oficjalny wypis ze szpitala i pozwolenie powrotu do Polski wraz z przypomnieniem, że moja aorta jest niestety nadal przewężona. Mam się często kontrolować, bo niewykluczone, że przed kolejną operacją (a ta nie wcześniej niż za rok – muszę mieć przynajmniej 18 miesięcy i ważyć około 11-12 kg) konieczne będzie jeszcze jedno balonikowanie. Tata zajął się zmianą rezerwacji biletów lotniczych; pierwotnie mieliśmy wracać dopiero 18 października – widać rodzice nie spodziewali się, że będzie ze mnie taki chwat, bo umiejętności profesora zawsze oceniali na szóstkę z plusem w skali szkolnej! Przed powrotem do domku - wykorzystując nadarzającą się okazję i piękną pogodę - po ciężkich przeżyciach zrobiliśmy sobie małą wycieczkę po malowniczej Bawarii: odwiedziliśmy zamki Neuschwanstein, Hohenschwangau, Garmisch-Partenkirchen i Jezioro Starnberg.
A 12 października 2007 roku wróciliśmy do domku i zaczęliśmy pisać ten blog!

Marchewka



Posted by Picasa


Tak właśnie wyglądałam po zjedzeniu pierwszego "dorosłego" posiłku:) Mama dała mi marchewkę. Bardzo mi smakowała - zjadłam prawie cały słoiczek! Troszkę tylko pobrudziło się wszystko dookoła: ja, mama, leżaczek i kanapa. Dobrze, że miałam śliniak. Ciekawe jakie inne pyszne rzeczy dostanę niedługo do zjedzenia mniam mniam

czwartek, 18 października 2007

"Słone paluszki" mniam !!!

Posted by Picasa


Jak na razie moje paluszki są najsmaczniejsze - jem jak przysłowiowy wróbelek - mleczko poszło w odstawkę.
Dzisiaj po południu odwiedził mnie Pan doktor i ustaliliśmy sobie:
1. Tyle ile na razie jem widocznie mi wystarcza i na razie rodzice mają się nie denerwować - baczniej tylko obserwujemy wagę czy ładnie przybieram. I od jutra zaczynamy wielką akcję odkrywania "dorosłego" jedzonka - już nie tylko mleczko będzie moim pożywieniem, ale też zupki, deserki, kaszki ... Ciekawe czy mi zasmakują?
2. Kupki o które martwiła się mamusia są ok.
3. Będę dostawać witaminkę D3.
4. Za jakiś czas ruszamy z zaległymi szczepieniami.
5. A wogóle to Pan doktor był zadowolony z mojego stanu zdrowia i potwierdził, że te paluszki w buzi to niechybna oznaka zbliżającego się pierwszego ząbka.

środa, 17 października 2007

Pudełko

Dzisiaj nauczyłam się zamykać pudełko od chusteczek. Nie za każdym razem mi to dobrze wychodziło - nie raz przycięłam sobie paluszki, ale jestem z siebie super dumna !!! Byłyśmy też z mamą na długim spacerku. Staram się też ładnie jeść, bo wiem, że mama się martwi - różnie mi to jednak wychodzi. Jutro przyjdzie zobaczyć mnie Pan doktor.
A mój koleżka Olek HLHS ma zapalenie krtani. Bardzo się zmartwiłam. Olek - Kosmitek jest teraz w szpitalu. Życzę mu zdrówka

niedziela, 14 października 2007

Moja historia

W po wielu nerwowych miesiącach oczekiwania, ciągłych niepowodzeniach, przepłakanych nocach i utracie wiary w możliwość posiadania dzieci - dokładnie 4 sierpnia 2006 roku - moi rodzice dowiedzieli się, że za niecałe 9 miesięcy będę całym ich światem. Jacy oni byli szczęśliwi!
Nie dokuczałam mamie zbytnio w ciąży - ot tylko takie typowe nudności. Rodzice cieszyli się z każdej wizyty u lekarza i możliwości "podglądnięcia" jak rosnę. Wszystko przebiegało wzorcowo. Aż do USG połówkowego - 12 grudnia 2006 roku ... Mama musiała iść na nie sama - tata miał jakieś ważne spotkanie. Pan doktor oglądał mnie z każdej strony i pokazywał mamie gdzie mam kręgosłup, paluszki i cała resztę. W miłej atmosferze rozmawiali sobie z mamą. Na koniec zaczął oglądać serduszko i zamilkł. Mama podświadomie czuła, ze coś jest nie tak, ale nawet bała się spytać. Doktor oglądał i oglądał - trwało to wieczność. W końcu (potem okazało się, że badanie trwało 1,5 godziny!) powiedział, że nie może zobaczyć lewej strony serduszka. Zaczął mamę pocieszać, że być może ja się tak przekręciłam, a zresztą on nie jest specjalistą i musi mnie zobaczyć kardiolog prenatalny. Powiedział, że zaraz się zorientuje kiedy to możliwe i wyszedł zadzwonić. Gdy wrócił po chwili i powiedział, ze wizyta będzie następnego dnia mama już wtedy wiedziała, że musi to być coś bardzo poważnego. Z trudem wzięła się w garść i czym prędzej wyszła z gabinetu, żeby móc spokojnie się wypłakać. Zadzwoniła też do taty, ale nie była w stanie mu nic wytłumaczyć. Całe popołudnie i wieczór tata spędził przed komputerem w poszukiwaniu odpowiedzi co może być nie tak z moim sercem. I wreszcie znalazł - HLHS - niedorozwój lewego serca. Ani tata, ani mama się do tego wtedy głośno nie przyznali, ale byli niestety pewni, że diagnoza się potwierdzi...
Echo serca było wyznaczone dopiero na godz. 19. Rano tata kupił "Rzeczpospolitą" a tam - to musiało być zrządzenie losu !!! - artykuł o wadach wrodzonych serca, możliwości ich leczenia i historia chłopca z HLHS-em !!!
Wieczorem rodzice spotkali się z panią doktor Piotrowską. Poprosiła ich, że najpierw ona sobie wszystko dokładnie zobaczy a potem sobie porozmawiają. To milczenie było przygnębiające - coś wisiało w powietrzu ... Badanie trwało bardzo długo. Pani doktor Piotrowska kiedy skończyła powiedziała moim rodzicom bardzo ważne słowa: "Proszę Państwa mamy problem - bardzo duży problem. Jeżeli zdecydujecie się kontynuować tę ciążę czeka Was ciężka walka, ale walka prawdopodobnie zakończona uratowaniem Państwa dziecka". Poinformowała ich także o prawnej możliwości przerwania ciąży. Ewentualna decyzja musiała być podjęta szybko. Rodzicom porozumieli sie bez słów i mama powiedziała pani doktor, że oni nie potrzebują czasu do namysłu, bo chcą żebym się urodziła i będą walczyć o moje życie. Pani doktor uśmiechnęła się i powiedziała, że cieszy się z naszej decyzji. Dalsze badania mojego serduszka rodzice mieli przeprowadzać u docent Joanny Szymkiewicz - Dangel.
15 grudnia docent Dangel potwierdziła, że mam HLHS. Powiedziała też, że moje serduszko może być "zreperowane" albo w Krakowie przez prof. Malca albo w Łodzi przez prof. Molla. Moi rodzice wiedzieli, ze muszą zrobić wszystko, żeby operacja odbyła się w Krakowie. Rodzice za radą lekarzy zrobili badania genetyczne, które wykluczyły wady genetyczne. Wszystko jakoś się układało - ja nie dokuczałam mamie i wszyscy obserwowali rosnący brzuszek :)
Pod koniec lutego rodzice pojechali na kilka dni do Wisły - to miał być wypoczynek przed czekającymi nas wszystkich wydarzeniami. Jednak nawet w najśmielszych snach nikt nie spodziewał się, że sprawy się tak potoczą. W drodze powrotnej rodzice zatrzymali się w Krakowie - zobaczyli klinikę położniczą na Kopernika i udali się do Prokocimia w nadziei, że uda im się porozmawiać z profesorem. Zjawili się w sobotę rano - była piękna pogoda - słonko świeciło - takie pierwsze przebłyski zbliżającej sie wiosny.
Pod gabinetem o dziwo nikogo nie było, dopiero za jakiś czas pojawiły się dwie dziewczyny - Ciociu Olu i Iwonko pozdrowienia :)Był również profesor. Zaprosił rodziców do gabinetu. I tu czekała na nich niespodzianka - zresztą nie jedyna jak się później okazało... Profesor powiedział, że nie będzie mógł zreperować mojego serduszka, bo dostał zakaz przyjmowania dzieci spoza "rejonu". Rodzice przeżyli szok - był 2 marca, ja miałam sie pojawić na świecie 15 kwietnia - wszystko ustalone - klinika położnicza, mieszkanie w Krakowie i przede wszystkim operacja. Mama przy profesorze z trudem powstrzymała łzy, ale jak wyszli z gabinetu rozpłakała sie jak bóbr.
Kolejne tygodnie rodzice spędzili na nerwowym uzgadnianiu kliniki, w której będę operowana. Mijał dzień za dniem a oni dalej nic nie wiedzieli. 27 marca mama poszła do szpitala na Karowej na kontrolne ktg. Lekarzy zaniepokoiło co prawda jednorazowe, ale długotrwałe zwolnienie mojego tętna. Zdecydowali o pozostawieniu nas w szpitalu. Po rannym obchodzie prof. Czajkowski postanowił o przewiezieniu nas do kliniki, w której przyjdę na świat blisko szpitala, w którym mam być potem operowana, ponieważ zachodziło duże prawdopodobieństwo, że ciąże trzeba będzie dla mojego dobra rozwiązać przed czasem. To co nie udało się nam przez te kilka tygodni musieli "załatwić" za nas lekarze. Po kilku godzinach konsultacji udało się !!! Miałyśmy z mamą pojechać do Krakowa do kliniki na Kopernika, a prof. Malec zgodził się zoperować mnie po porodzie. Po 3 godzinach jazdy karetką reanimacyjną na sygnale (w planach był nawet śmigłowiec) wieczorem 28 marca zostałyśmy przyjęte do kliniki na Kopernika. Lekarze nie zbagatelizowali mojego serduszka - pierwszą noc spędziłyśmy z mamą na sali porodowej - istniało zagrożenie, że trzeba będzie robić cesarkę. Po spokojnej nocy, następnego dnia przeniesiona nas na oddział patologii ciąży. Dni mijały nam na badaniach i zapisach ktg, które poza jednym przypadkiem - awaria sprzętu, po której znowu "wylądowałyśmy" na porodówce; dzięki Bogu lekarze szybko zorientowali się gdzie tkwi błąd - zawsze były prawidłowe. W związku z tym 5 kwietnia lekarze pozwolili nam iść do domku - ale tylko "krakowskiego". Co drugi dzień zgłaszałyśmy się tylko na zapisy ktg. I tak nam mijały dni - mama nabierała sił, bo mi się nigdzie nie śpieszyło! W końcu 24 kwietnia - ponad tydzień po terminie porodu! - lekarze zdecydowali o ponownym przyjęciu nas do szpitala. I to był najwyższy czas, bo mi już troszkę nudziło się u mamy w brzuszku :) Wieczorkiem mama dostała pierwszych skurczy, a w nocy przeniesiona ją - do trzech razy sztuka:) - na salę porodową. Nie było łatwo, a ja jej wcale nie pomagałam. Ze względu na brak postępu porodu, który był spowodowany moim ułożeniem twarzyczkowym - ordynator zadecydował, że będzie cesarka. I tym sposobem 25 kwietnia 2007 roku o godz. 10.40 przyszłam na świat !

sobota, 13 października 2007

Powitanie




Witam wszystkich na moim blogu. Mam na imię Hania i jestem największym skarbem moich rodziców. Ja też ich kocham całym moim serduszkiem a nie mam go za dużo. Urodziłam się tylko z połową serduszka, ponieważ mam wrodzoną wadę serca HLHS - niedorozwój lewego serca. Mimo to staram się być wesołym dzieckiem. Najbardziej lubię spać na lewym boczku i wkładać sobie do buzi wszystko co mam pod ręką - zabawki, rączki, nóżki. No i jeszcze bardzo lubię ciągnąć mamę i tatę za włosy!
Moje serduszko potrzebuje paru "przeróbek" żebym mogła żyć i cieszyć sie zdrowiem. Pierwszą operację miałam zaraz po urodzeniu - miałam tylko 5 dni ! - drugą jak skończyłam 5 miesięcy. Czeka mnie jeszcze jedna operacja - za około rok. Ale oprócz operacji lekarze muszą mi poszerzać aortę. Taki zabieg nazywa sie balonikowaniem. Już jeden za mną - niestety nie ostatni.