niedziela, 14 października 2007

Moja historia

W po wielu nerwowych miesiącach oczekiwania, ciągłych niepowodzeniach, przepłakanych nocach i utracie wiary w możliwość posiadania dzieci - dokładnie 4 sierpnia 2006 roku - moi rodzice dowiedzieli się, że za niecałe 9 miesięcy będę całym ich światem. Jacy oni byli szczęśliwi!
Nie dokuczałam mamie zbytnio w ciąży - ot tylko takie typowe nudności. Rodzice cieszyli się z każdej wizyty u lekarza i możliwości "podglądnięcia" jak rosnę. Wszystko przebiegało wzorcowo. Aż do USG połówkowego - 12 grudnia 2006 roku ... Mama musiała iść na nie sama - tata miał jakieś ważne spotkanie. Pan doktor oglądał mnie z każdej strony i pokazywał mamie gdzie mam kręgosłup, paluszki i cała resztę. W miłej atmosferze rozmawiali sobie z mamą. Na koniec zaczął oglądać serduszko i zamilkł. Mama podświadomie czuła, ze coś jest nie tak, ale nawet bała się spytać. Doktor oglądał i oglądał - trwało to wieczność. W końcu (potem okazało się, że badanie trwało 1,5 godziny!) powiedział, że nie może zobaczyć lewej strony serduszka. Zaczął mamę pocieszać, że być może ja się tak przekręciłam, a zresztą on nie jest specjalistą i musi mnie zobaczyć kardiolog prenatalny. Powiedział, że zaraz się zorientuje kiedy to możliwe i wyszedł zadzwonić. Gdy wrócił po chwili i powiedział, ze wizyta będzie następnego dnia mama już wtedy wiedziała, że musi to być coś bardzo poważnego. Z trudem wzięła się w garść i czym prędzej wyszła z gabinetu, żeby móc spokojnie się wypłakać. Zadzwoniła też do taty, ale nie była w stanie mu nic wytłumaczyć. Całe popołudnie i wieczór tata spędził przed komputerem w poszukiwaniu odpowiedzi co może być nie tak z moim sercem. I wreszcie znalazł - HLHS - niedorozwój lewego serca. Ani tata, ani mama się do tego wtedy głośno nie przyznali, ale byli niestety pewni, że diagnoza się potwierdzi...
Echo serca było wyznaczone dopiero na godz. 19. Rano tata kupił "Rzeczpospolitą" a tam - to musiało być zrządzenie losu !!! - artykuł o wadach wrodzonych serca, możliwości ich leczenia i historia chłopca z HLHS-em !!!
Wieczorem rodzice spotkali się z panią doktor Piotrowską. Poprosiła ich, że najpierw ona sobie wszystko dokładnie zobaczy a potem sobie porozmawiają. To milczenie było przygnębiające - coś wisiało w powietrzu ... Badanie trwało bardzo długo. Pani doktor Piotrowska kiedy skończyła powiedziała moim rodzicom bardzo ważne słowa: "Proszę Państwa mamy problem - bardzo duży problem. Jeżeli zdecydujecie się kontynuować tę ciążę czeka Was ciężka walka, ale walka prawdopodobnie zakończona uratowaniem Państwa dziecka". Poinformowała ich także o prawnej możliwości przerwania ciąży. Ewentualna decyzja musiała być podjęta szybko. Rodzicom porozumieli sie bez słów i mama powiedziała pani doktor, że oni nie potrzebują czasu do namysłu, bo chcą żebym się urodziła i będą walczyć o moje życie. Pani doktor uśmiechnęła się i powiedziała, że cieszy się z naszej decyzji. Dalsze badania mojego serduszka rodzice mieli przeprowadzać u docent Joanny Szymkiewicz - Dangel.
15 grudnia docent Dangel potwierdziła, że mam HLHS. Powiedziała też, że moje serduszko może być "zreperowane" albo w Krakowie przez prof. Malca albo w Łodzi przez prof. Molla. Moi rodzice wiedzieli, ze muszą zrobić wszystko, żeby operacja odbyła się w Krakowie. Rodzice za radą lekarzy zrobili badania genetyczne, które wykluczyły wady genetyczne. Wszystko jakoś się układało - ja nie dokuczałam mamie i wszyscy obserwowali rosnący brzuszek :)
Pod koniec lutego rodzice pojechali na kilka dni do Wisły - to miał być wypoczynek przed czekającymi nas wszystkich wydarzeniami. Jednak nawet w najśmielszych snach nikt nie spodziewał się, że sprawy się tak potoczą. W drodze powrotnej rodzice zatrzymali się w Krakowie - zobaczyli klinikę położniczą na Kopernika i udali się do Prokocimia w nadziei, że uda im się porozmawiać z profesorem. Zjawili się w sobotę rano - była piękna pogoda - słonko świeciło - takie pierwsze przebłyski zbliżającej sie wiosny.
Pod gabinetem o dziwo nikogo nie było, dopiero za jakiś czas pojawiły się dwie dziewczyny - Ciociu Olu i Iwonko pozdrowienia :)Był również profesor. Zaprosił rodziców do gabinetu. I tu czekała na nich niespodzianka - zresztą nie jedyna jak się później okazało... Profesor powiedział, że nie będzie mógł zreperować mojego serduszka, bo dostał zakaz przyjmowania dzieci spoza "rejonu". Rodzice przeżyli szok - był 2 marca, ja miałam sie pojawić na świecie 15 kwietnia - wszystko ustalone - klinika położnicza, mieszkanie w Krakowie i przede wszystkim operacja. Mama przy profesorze z trudem powstrzymała łzy, ale jak wyszli z gabinetu rozpłakała sie jak bóbr.
Kolejne tygodnie rodzice spędzili na nerwowym uzgadnianiu kliniki, w której będę operowana. Mijał dzień za dniem a oni dalej nic nie wiedzieli. 27 marca mama poszła do szpitala na Karowej na kontrolne ktg. Lekarzy zaniepokoiło co prawda jednorazowe, ale długotrwałe zwolnienie mojego tętna. Zdecydowali o pozostawieniu nas w szpitalu. Po rannym obchodzie prof. Czajkowski postanowił o przewiezieniu nas do kliniki, w której przyjdę na świat blisko szpitala, w którym mam być potem operowana, ponieważ zachodziło duże prawdopodobieństwo, że ciąże trzeba będzie dla mojego dobra rozwiązać przed czasem. To co nie udało się nam przez te kilka tygodni musieli "załatwić" za nas lekarze. Po kilku godzinach konsultacji udało się !!! Miałyśmy z mamą pojechać do Krakowa do kliniki na Kopernika, a prof. Malec zgodził się zoperować mnie po porodzie. Po 3 godzinach jazdy karetką reanimacyjną na sygnale (w planach był nawet śmigłowiec) wieczorem 28 marca zostałyśmy przyjęte do kliniki na Kopernika. Lekarze nie zbagatelizowali mojego serduszka - pierwszą noc spędziłyśmy z mamą na sali porodowej - istniało zagrożenie, że trzeba będzie robić cesarkę. Po spokojnej nocy, następnego dnia przeniesiona nas na oddział patologii ciąży. Dni mijały nam na badaniach i zapisach ktg, które poza jednym przypadkiem - awaria sprzętu, po której znowu "wylądowałyśmy" na porodówce; dzięki Bogu lekarze szybko zorientowali się gdzie tkwi błąd - zawsze były prawidłowe. W związku z tym 5 kwietnia lekarze pozwolili nam iść do domku - ale tylko "krakowskiego". Co drugi dzień zgłaszałyśmy się tylko na zapisy ktg. I tak nam mijały dni - mama nabierała sił, bo mi się nigdzie nie śpieszyło! W końcu 24 kwietnia - ponad tydzień po terminie porodu! - lekarze zdecydowali o ponownym przyjęciu nas do szpitala. I to był najwyższy czas, bo mi już troszkę nudziło się u mamy w brzuszku :) Wieczorkiem mama dostała pierwszych skurczy, a w nocy przeniesiona ją - do trzech razy sztuka:) - na salę porodową. Nie było łatwo, a ja jej wcale nie pomagałam. Ze względu na brak postępu porodu, który był spowodowany moim ułożeniem twarzyczkowym - ordynator zadecydował, że będzie cesarka. I tym sposobem 25 kwietnia 2007 roku o godz. 10.40 przyszłam na świat !

2 komentarze:

Ania pisze...

Kochani, Tu Ania z Radomia. Pozdrawiam Was i całuję mocno. Hania, trzymaj się, dzielna kobieto!

Anonimowy pisze...

Przeczytałam wszystko i mocno 3mam za Haneczkę kciuki!!! :)
Pozdrawiam- forumowa ciotka Feega3 ( mama małej Hani )