piątek, 13 listopada 2009

Po kontroli

Co prawda z Monachium wróciłam w pełni sił, ale wiadomo strzeżonego... Tym bardziej, że rodzice naprawdę przeżyli szok, że to tak szybko poszło. W domku z pozoru wszystko wyglądało ok, ale... Przez jakiś czas będę musiała zażywać leki przeciwzakrzepowe , a te rodzice mieli mi podawać wg wskazań INR . A to tylko na pierwszy rzut oka wygląda prosto i łatwo. Początkowo wszystko było super, wskaźnik trzymał zalecaną normę (od 2 do 3), ale w momencie zmiany leków - w Monachium dostawałam coumadim, który jest niestety niedostępny w Polsce; przeszliśmy na sintrom - zaczęły się dziać dziwne rzeczy. INR "skoczył" do 12! W laboratorium szpitala dziecięcego na Niekłańskiej trzy razy powtarzali badanie, bo nie mogli uwierzyć! Musieliśmy odstawić leki i pilnie się skontrolować, bo takie wartości INR są bardzo niebezpieczne. Rodzice kupili mi też specjalne urządzenie do badania INR z krwi kapilarnej, żeby nie trzeba było mnie za każdym razem kłuć w żyłę, bo ja tego baaaardzo nie lubię:(
Tak więc w trybie super pilnym wyruszyłam w podróż do Krakowa. Jak zwykle: ekg - jakoś poszło, pomiary - waga 12,5 kg, wzrost 93 cm, saturacja 98%, tętno 93, badania krwi - ale się darłam!, prześwietlenie no i oczywiście echo. Byłam nawet grzeczna, ale tak się rozwaliłam na łóżku, że dr Kordon nawet nie miał gdzie usiąść:) Poza tym oglądałam krecika i oczywiście moje serduszko. Wnioski: dr był bardzo zadowolony z mojego stanu, wszystko funkcjonuje bez zarzutu. W pewnym momencie się przejęzyczył i powiedział, że lewa komora super co oczywiście wywołało gromki śmiech rodziców i pani Asi:) Ale już na poważnie wszystko jest w porządku, żadnych płynów, przewężeń, skrzeplin i tym podobnych "atrakcji", tętnice szerokie, zespolenia również. Tylko moja zastawka trójdzielna dalej się trochę niedomyka, bo w końcu herr profesor zdecydował, że nie ma sensu jej poprawiać, bo efekt może być zupełnie odwrotny od oczekiwanego, a tak jak jest nie jest źle.
Rodzice muszą tylko pilnować tego cholernego INR-u - który w między czasie dzięki Bogu spadł: najpierw do 3,8, a potem do 1,6 - ale wzbogaceni o wiedzę, którą przekazał im doktor powinni sobie poradzić! No i będę brała warfin zamiast tego sintromu. Doktor zmniejszył też inne leki tak wiec póki co będę zażywała enarenal 0,8 mg 2 razy dziennie, verospiron 12,5 mg 2 razy dziennie, a hydrohlorozothiazidum tylko 2 razy w tygodniu, a nie jak do tej pory 2 razy dziennie. Następna kontrola w lutym. Ja po tym wszystkim dosłownie "padłam":) Ze zmęczenia oczywiście:)

wtorek, 3 listopada 2009

Monachium - krótka relacja

18 października 2009 roku pojechaliśmy do Monachium. Cóż lata lecą - mam już 2,5 roku! więc czas najwyższy by przeprowadzić III operację metodą Fontana. Droga całkiem znośna może dlatego, że rodzice postanowili wyjechać "na noc", kiedy grzeczne dzieci słodko śpią:) Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu nieopodal szpitala, żeby następnego dnia w pełni sił stawić się o godz. 9.00 w klinice Großhadern. A czekał nas istny maraton: rtg, echo, EKG, badanie lekarskie i krwi uff dużo tego było. Starałam się być grzeczna, ale zakładanie welfronu i pobieranie krwi dało mi w kość. Pierwszą noc w szpitalu spędziłam of course z mamą - a tata słodko spał w Ronald McDonald Haus - i moim kumplem Antosiem oraz jego mamą Hanią:) prawda, że piękne imię? Raniutko 20 października 2009 roku rodzice zawieźli mnie na cewnikowanie, które poszło szybko i sprawnie. Dostałam nawet prezent od lekarzy: piękną świnkę zrobioną z gumowej rękawiczki:) Okazało się, że moja aorta nie wymaga balonikowania, bo przewężenie jest naprawdę nieistotne - gradient 7 mm Hg, natomiast trzeba było zamknąć dwa naczynia krążenia obocznego. Wróciłam koło południa na salę i nabierałam sił. Zresztą doszły do mnie wspaniałe nowiny, że Antoś jest już po operacji, która zakończyła się sukcesem! HUUUUUUUUURA!!! Następnego dnia - 21 października - z samego rana mama ubrała mnie w piękną koszulkę z misiami, uczesała moje niesforne włosy i wraz z tatą zawiozła na blok operacyjny, gdzie o godz. 7.15 oddała w ręce doświadczonych lekarzy. A dalej wszystko było już w rękach prof. Edzia i doktor Kasi i oczywiście wiecie kogo - tego tam na górze... Wszystko poszło dobrze i o godz. 11.30 zostałam przewieziona na oddział intensywnej terapii. Razem ze mną operację przeszedł też mój hipcio - pokażę Wam go potem na zdjęciach:) Ponieważ słodko spałam lekarze nie chcieli mnie budzić i dopiero o godz. 16 zadecydowali się mnie ekstubować - jak bym nie była takim śpiochem szybciej pozbyłabym się respiratora:) Strasznie chciało mi się pić i trochę z tego powodu marudziłam. Najpierw dostałam trochę wody w strzykawce co mnie tylko jeszcze bardziej rozzłościło. Więc trzeba było zrobić awanturę, po której lekarze pozwolili mi się napić wody. Dosłownie nie mogłam się od niej "oddessać" i w sumie zamiast 50 dozwolonych ml wypiłam ze 150! Miałam tylko 6 pomp, 2 dreny, cewnik i tlen ustawiony na minimum, a i tak saturacja wahała się od 96 do 100%! Następnego dnia pozbyłam się cewnika i zrobiłam od razu siku i kupkę na nocniczek czym zadziwiłam wszystkich! Myśleli, że opędzą mnie pampersami! Wypiłam też trochę soczku, wody, zjadłam zupkę - jeszcze z pomocą mamy i samodzielnie jabłuszko! W piątek rano lekarze zakręcili mi tlen, a koło południa usunęli wąsy! Więcej jadłam, piłam, mniej spałam i zaczynało mi się powoli nudzić na tej intensywnej terapii. Z drenów leciało tyle co kot napłakał więc w sobotę lekarze usunęli pierwszy, a w niedziele drugi. W sobotę "zaliczyłam" pierwszy spacer po oddziale i postawiłam samodzielnie trochę jeszcze niezdarne pierwsze kroki! Po wyjęciu w niedzielę drugiego drenu - leki we wlewie ciągłym przestano mi już podawać w sobotę - poza kabelkami od monitora nie miałam nic, nawet wejście centralne mi wyjęli. Co więc było robić w tym szpitalu! Prosto z intensywnej terapii dostaliśmy przepustkę do Ronald McDonald Haus! Pogoda sprzyjała spacerom więc poszliśmy na mecz TSV Groshadern:) gdzie zjadłam pyszną kiełbaskę. Popołudnie spędziłam w sali zabaw w Ronaldzie, a wieczorem czekał mnie powrót do szpitala. Jakież było nasze zdziwienie kiedy po sprawdzeniu saturacji i podaniu leków pielęgniarka powiedziała: "See you tommorow"! Okazało się, że nie ma już żadnej potrzeby żebym zostawała w szpitalu i noc mogę spędzić z rodzicami w Ronald McDonald Haus! W poniedziałek i wtorek wpadaliśmy tylko 2 razy dziennie do szpitala na kontrole – brałam jeszcze antybiotyk no i dostawałam moje "serduszkowe" leki. A w środę 28 października, równo tydzień po operacji dostałam oficjalny wypis ze szpitala i pozwolenie powrotu do Polski! Do domku wyjechaliśmy jednak dopiero w czwartek wieczorem. Musieliśmy pozbierać myśli i zdystansować się do tego wszystkiego co stało się w Monachium i to w takim ekspresowym tempie! W czwartek przed południem pojechaliśmy jeszcze metrem na Marienplatz by jak prawdziwi turyści podziwiać piękno Monachium. A wieczorem pożegnaliśmy naszych szpitalnym znajomych - cały czas trzymamy za Was kciuki!!! - i wyruszyliśmy w podróż do domku!

Monachium III etap - kalendarium

18 października - przyjazd do Monachium
19 października - przyjecie do szpitala i wszystkie niezbędne badania
20 października - cewnikowanie
21 października - godz. 7.15 zjazd na blok operacyjny w celu przeprowadzenia operacji, III etapu HLHS metodą Fontana
godz. 11.30 - zakończenie operacji, przewiezienie na intensywną terapię, oddział G9B
godz. 16.00 - odłączenie od respiratora zakończone sukcesem:)
godz. 17.00 - pierwszy "posiłek" - 150 ml wody wypitej jednym duszkiem
22 października - pozbywamy się cewnika i od razu sukces: siku i kupka w nocniku; poza tym zostają nam tylko 3 pompy, zaczynamy jeść: zupka i jabłuszko mniam mniam
23 października - pozbywamy się tlenu i już nie jestem "babą z wąsem" :)
24 października - spacerek po oddziale i pierwsze samodzielne kroki
25 października - godz. 12.00 dostajemy przepustkę z intensywnej terapii:) prosto do Ronald McDonald Haus gdzie również nocujemy
26, 27 października - rano i wieczorem kontrole w szpitalu
28 października - oficjalny wypis z kliniki
29 października - powrót do domu!

środa, 2 września 2009

Jubileusz

Ponieważ mamy właśnie 200 okrągły wpis na moim blogu warto by było w nim zamieścić coś niezwykłego! A jest ku temu nie lada okazja: wszystkim pieluszkom mówimy zdecydowanie i stanowczo: NIE!!!
Mama od jakiegoś czasu starała się mnie przekonać do robienia siku do nocnika. Różnie to wychodziło: czasami się udawało a nie raz wychodziły z tego tylko nieplanowane porządki. A tu nagle dosłownie z dnia na dzień w końcu "zaskoczyłam" o co chodzi:) Pieluszki nie widziałam już na mojej dupce od dobrych trzech tygodni, i to zarówno w dzień jak i w nocy! Oczywiście czasami zdarzają się "wpadki", ale jak jestem baaardzo zajęta to trudno jeszcze pamiętać, żeby zrobić siku do nocnika! A jak nie ma nocnika to co? Kupkę albo siku można zrobić:
a) na trawkę
b) na tarasie w restauracji
c) w ostateczności w majteczki.
Jak widzicie jest wiele różnych możliwości:) Więc po co w ogóle te pieluchy?

środa, 29 lipca 2009

...

Oj dawno mnie tu nie było, dawno... I to nawet nie przez moje wrodzone:) - oprócz wady serca hi hi - lenistwo. Po prostu staramy się jak najlepiej i najciekawiej wykorzystać czas do operacji. Tak, tak ten wielki moment zbliża się dużymi krokami... Brr
A co u nas? 5 czerwca byliśmy na kontroli u dr Kordona w Krakowie. Doktor jak zwykle miły, uroczy i zapracowany. Ale wieści odnośnie mojego stanu zdrowia jak najbardziej pozytywne: waga 12,5 kg, wzrost 92 cm, saturacja 87-88%, tętno... hmm koło 100 - 110; chyba, nie pamiętam... Funkcja ok, tętnice bardzo ładne, aorta nieprzewężona!? - szok chyba sama się przepchała, wyniki gazometrii i morfologii super. Niedomykalność zastawki trójdzielnej niestety jest nadal, ale doktor twierdzi, że podczas III etapu jest to jak najbardziej do poprawy. Dostaliśmy zielone światło i błogosławieństwo do wykonania ostatniej operacji. Oczywiście decydujące będzie cewnikowanie, ale nic nie wskazuje na to, żeby coś stanęło nam na przeszkodzie.
Pokrzepieni dobrymi wiadomościami postanowiliśmy wykorzystać pozostały nam czas i korzystać z życia:) Często chodzimy na spacerki, do zoo, odwiedzamy znajomych i wojażujemy. Byłam już na wakacjach nad morzem we Władysławowie; niestety mama mi się tam rozchorowała i musiałyśmy wcześniej wracać... A teraz w planach mamy kolejną podróż i już nie możemy się doczekać wyjazdu!!!
A ja rosnę, rosnę i ... rosnę! Mama kupuje mi już ubranka na 104 albo nawet 110! Podobno mam super dłuuugie nóżki! to chyba dobrze, co:) Lubię śpiewać piosenki, bo znam już ich kilka. Moim numerem popisowym jest: "Sto lat", "Ogólek zielony ma gnitulek:)" i "Zuzia". Znam też wierszyk o "kipi kasia, kipi goch".
A poniżej kilka moich aktualnych fotek!













wtorek, 19 maja 2009

Bilans dwulatka i szczepienia

Ponieważ już ponad trzy tygodnie temu skończyłam dwa latka przyszła pora na wyprawę do przychodni na tzw. "bilans dwulatka". Mama trochę się obawiała czy będę grzeczna i ... tym razem miło się rozczarowała! Najpierw odbyło się ważenie: równiutko 12 kg - 50 centyl, mierzenie: już 90 cm! - 75 centyl i badanie przez panią doktor podczas którego byłam bardzo grzeczna. Troszkę gorzej było z zaglądaniem do gardła, bo co prawda otworzyłam je tak jak mnie poprosiła mama, ale niestety nie na tyle szeroko, żeby pani doktor mogła wszystko dokładnie zobaczyć. Ale i tym razem obyło się bez płaczu. Podsumowując: zeza nie mam:), słyszę dobrze, zarówno mój rozwój fizyczny jak i psychoruchowy jest jak najbardziej prawidłowy, chodzę bardzo ładnie i mam wszystkie 20 zdrowych, równych, białych ząbków!
A potem nadeszła "wiekopomna chwiła"... Szczepienia! Jedno obowiązkowe, które mogłyśmy zrobić już wcześniej, ale i pani doktor i pielęgniarkom, a także mamie jakoś ono umknęło..., a drugie nadobowiązkowe przeciwko meningokokom. Więc w jedną rączkę zostałam zaszczepiona Infanrixem, a w drugą NeiVac-C. Nie ma co owijać w bawełnę troszkę sobie przy tym popłakałam... Ale i tak zniosłam to dzielnie, bo jestem dużą, mądrą dziewczynką, która dobrze rozumie, że tak trzeba i już! Zresztą nie miałam o to do nikogo pretensji i na pożegnanie uśmiechnięta - co prawda jeszcze przez łzy - od ucha do ucha ładnie pomachałam pani pielęgniarce i pani doktor.
A teraz niecierpliwie odliczamy dni do wizyty w Krakowie.

środa, 13 maja 2009

Dobre wychowanie:)

Generalnie staram się być grzeczną dziewczynką, ale wiadomo dziecko to dziecko... Czasami jestem i małym łobuziakiem:) Np. dzisiaj. Przysięgam Wam przez przypadek, broń Boże nie specjalnie, włożyłam mamie paluszka do oka. Mamę chyba trochę bolało, bo złapała się od razu za to oko i zaczęła płakać:( A ja zarzuciłam jej rączki na szyję, pocałowałam w policzek i powiedziałam: "dziekuje mamo!!!". W tym momencie mama zaczęła się śmiać. No nie, zupełnie nie mogę zrozumieć jej zachowania... Człowiek stara się być miły i naprawić swój błąd, a tu się z niego śmieją... Ech...

wtorek, 12 maja 2009

Moje drugie urodziny !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

I stało się! Skończyłam dwa lata! Kiedy to minęło... Ach ten czas tak leci i leci... Oczywiście nie mogło się obyć bez hiper, ekstra, super imprezki!!! A koniec kwietnia sprzyja rozpoczęciu tzw. sezonu grillowego więc połączyliśmy jedno i drugie. Nie obyło się oczywiście bez pysznego tortu - ukłony w stronę cioci Agaty:)
A sama impreza!!! Oj działo się działo!!! Przez ten rok wszystkie dzieciaki urosły jak na drożdżach i dokazywały na całego!!! Tylko mała Pola i Tosia, które jeszcze rok temu były u swoich mam w brzuszkach jeździły wózkami, a cała reszta dzieciarni na własnych nóżkach biegała w tą i z powrotem!
W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować wszystkim miłym gościom za liczne przybycie na świętowanie mojego jubileuszu i oczywiście za moc przepięknych prezentów:)
Mam nadzieję, że w przyszłym roku pogoda będzie równie łaskawa i też sobie po świętujemy:)
Poniżej kilka fotek:





















A ja i tak chciałabym być starsza. Miałabym już z głowy trzecią operacje i w ogóle nie byłabym małym dzieckiem. Może dlatego zapytana: "ile masz lat?" odpowiadam: "sieść!!!"

piątek, 24 kwietnia 2009

Ferie u Dziadków

Po "próbie generalnej" czyli mini feriach u Dziadków przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie: ponad tydzień bez rodziców, którzy znowu wymyślili wyjazd w góry. Mnie oczywiście nie chcieli zabrać, bo po pierwsze to bardzo daleko (ponad 14 godzin jazdy samochodem), a po drugie - już wszem i wobec wiadomo, że mają mega bzika na punkcie tego swojego snowboardu - ze mną by sobie nie pojeździli:)
Tym sposobem "wylądowałam" w Białobrzegach, gdzie pierwsze dwa dni spędziłam ze wszystkimi Dziadkami, a kolejne z Babcią Jolą i Dziadkiem Krzyśkiem, bo Babcia Ula i Dziadek Paweł pojechali w tym czasie do spa:) do Buska Zdroju. Muszę się Wam pochwalić, że byłam bardzo grzeczna. Nie płakałam wcale za rodzicami, którzy regularnie do mnie dzwonili, ładnie jadłam, brałam grzecznie leki i bawiłam się z Dziadkami. Niestety pogoda była pod przysłowiowym psem, więc spacerki ograniczyliśmy tylko do wychodzenia na podwórko i karmienia Frycka.
A rodzice w tym czasie szaleli na stokach przepięknej Val Gardeny! Tata będzie zły na ten wpis: mama przejechała więcej kilometrów od niego! Brawo!!!
Wypoczęci i opaleni, a przede wszystkim stęsknieni wrócili w końcu do swojej ukochanej córeczki, która niestety w międzyczasie dostała jakiegoś paskudnego kataru. Dzięki Bogu jak szybko się pojawił, tak szybko tez zniknął!
A rodzicom już chodzi po głowie kolejny wyjazd! Naprawdę maja hopla!!!







Cisza jak makiem zasiał

Chodzi oczywiście o ciszę na moim blogu. I nie jest to broń Boże moja wina. Bardzo bym chciała opowiadać Wam o moich przygodach, ale obsługa komputera jeszcze trochę mnie przerasta:) A mama ma lenia; wersja oficjalna: nie ma czasu... Tra ta ta ta! Jakoś nie chce mi się wierzyć. Tata natomiast jakoś się nie kwapi, żeby poblogować.
A co u mnie? Odpukać w niemalowane wszystko ok! Rosnę jak na drożdżach, mam już wszystkie 20 zębów, biegam z szybkością błyskawicy, troszkę się przy tym niestety męczę, gadam jak najęta, uwielbiam tańczyć (szczególnie w rytm "Kiedy powiem sobie dość" i "Kolegów") oraz rysować po czym tylko się da: bloku do malowania, stole, szafkach i ścianach:)
Obiecuje poprawę i częstsze wpisy; muszę tylko cholercia jakoś zmobilizować mamę:)

czwartek, 12 marca 2009

Siiiiiiii

Wczoraj po raz pierwszy zrobiłam siku do nocniczka:) Nie jest to co prawda jakiś przełom, ale na pewno WIELKI krok do pozbycia się pieluszki!!!
Po obiedzie mama zawsze kładzie mnie do łóżeczka na popołudniową drzemkę. Nie inaczej było i wczoraj. Gdy tylko się obudziłam mama zarządziła zmianę pieluszki, a tu niespodzianka: pieluszka była sucha, mimo, że do obiadu wypiłam ze dwa kubki wody. Rajstopki i pieluszkę miałam już zdjętą więc posadziła mnie na nocniczek. I nawet nie wiem jak i kiedy zrobiłam siku! Trochę byłam tym oszołomiona! I zupełnie nie rozumiem jak to się stało. Mama coś tam mi tłumaczyła i pokazywała, ale po mojej minie wywnioskowała, że jestem tak zaskoczona tym całym wydarzeniem, że kompletnie nic do mnie nie dociera.
Na razie będziemy się przyzwyczajać i od czasu do czasu "sadzać" na nocniczku. A gdy tylko zrobi się odrobinę cieplej rozpoczniemy wielką akcję pt. "Żegnaj pieluszko!".

środa, 11 marca 2009

Artysta Malarz:)

Komentarz jest tu jak najbardziej zbędny:) Patrzcie i podziwiajcie!!!


A jak nie było już miejsca na kartce to musiałam sobie jakoś poradzić:)


Zdolna jestem, prawda:)

piątek, 6 marca 2009

Gadu gadu:)

Mama i tata to były pierwsze słowa, które padły z moich słodkich:) ust. Poza oczywiście "miam miam":) i "ba" - pojęciem niezwykle pojemnym obejmującym swym znaczeniem i psa i telewizor i laptopa. Trudno wymienić tu cały zasób słów, którymi się obecnie posługuje, tym bardziej, że dosłownie z dnia na dzień jest ich coraz więcej.
Przytoczę - ku potomności! - te najważniejsze:
Ja mam na imię "Hania",
mama to "Mańta",
tata - "Ksiś",
piesek - "hau hau" ,
Świnka Pepa - "Papa",
Kubuś Puchatek to "Bubu", podobnie jak i Wujek Kuba:),
wypowiadać prawidłowo imiona Ada i Ania nauczyłam się szybko, bo to łatwizna:)
ciocia Beata to Ciota Bata,
Zuzia - "Dziudzia",
Maja - "Maaaaj,",
kiedy ktoś jest mi niezwykle potrzebny wołam głośno: "chodź!" i pokazuje paluszkiem "tam" albo "tu",
umiem też liczyć tyle, że wszystko zaczyna się od "sieść" i na "sieść" kończy:),
o wodę proszę mówiąc: "piii", a próby nocnikowania - na razie w rajstopkach i pieluszce:) - komunikuje wołając na cały głos: "siiii!!!",
dziecko to - ku rozpaczy mamy, która nienawidzi tego określenia:( - "dzidzia",
oczywiście "pan", "pani", jest dalej w użyciu, podobnie jak "papa", do którego dołączyło ostatnio "cieść",
śnieg to oczywiście "sień" tyle, że go już "nie ma" .
Tak z grubsza to chyba byłyby te najważniejsze i najczęściej używane przeze mnie słówka.
Mama z niepokojem czeka teraz kiedy zacznę pyskować! A może nigdy:)

piątek, 27 lutego 2009

I mamy kolejne piątki!

Bogate życie towarzyskie jakie ostatnio prowadzi moja rodzina: moje ferie u Dziadków, wyprawa rodziców do Krynicy, zaprzątały nam wszystkim głowy. Z tego powodu jakoś nie zauważyliśmy, że mam już nie 17, ale 19 zębów! W tak zwanym międzyczasie w mojej buźce pojawiły się dwa nowe ząbki: górna i dolna piątka! Do pełni szczęścia brakuje mi już tylko jednego zęba! A potem będziemy mieć spokój na jakieś cztery lata, bo dentystę zamierzam odwiedzać tylko profilaktycznie!!!

Mini ferie u Dziadków

Bardzo lubię prowadzić bogate życie towarzyskie. Strasznie się cieszę gdy odwiedzają nas jacyś goście, a ja również chętnie odwiedzam innych. Moim dodatkowym atutem jest fakt, że mimo, iż z mamą jestem prawie 24 godziny na dobę, to wcale nie jestem uczepiona jak rzep jej spódnicy. Potrafię jakoś pogodzić się z jej nieobecnością, bo dobrze wiem, że mnie kocha i na pewno niedługo do mnie wróci.
Pewnie już się zorientowaliście, że moi "starzy" mają hopla na punkcie snowboardu. Na początku to była pasja taty, ale i mama złapała bakcyla, ba można powiedzieć, że go nawet przejęła:) i teraz to ja sama nie wiem które z nich ma większego bzika:) W tym sezonie rodzice jeździli już na snowboardzie, ale z przyczyn "technicznych" - byłam z nimi:) - wrócili z tej wyprawy ze strasznym niedosytem, szczególnie mama, której z powodu obfitych opadów śniegu wypadł jeden dzień jazdy. Ale zima przecież trwa w najlepsze! Rodzice postanowili więc wysłać mnie na "ferie" do Babci Joli i Dziadka Krzyśka, a sami pojechali na trzy dni do Krynicy poszaleć na stokach Jaworzyny. Kiedy oni szaleli na snowboardach ja spędzałam miło czas w Radomiu. Chodziłam z Dziadkami na spacery, czytałam książeczki, oglądałam bajki i miałam mnóstwo gości: Wujka Bubu (Kubę), Olę, Ciocie: Asię, Krysię, Magdę, Danusię i Wujka Krzyśka, którzy koniecznie chcieli mnie poznać:) Starałam się być grzeczna i nie dokuczać Dziadkom. I nawet za bardzo nie tęskniłam za rodzicami, którzy zresztą non stop dzwonili i pytali się co u mnie słychać:) Chyba to oni straaasznie za mną tęsknili!
Te trzy dni minęły w oka mgnieniu i już nie mogę doczekać się kiedy znowu przyjadę do Dziadków na "ferie":)

Niania

Ten post wbrew pozorom wcale nie będzie o mnie:) Wcześniej Wam o tym nie wspominałam, bo trochę bałam się zapeszyć, ale minęło już tyle czasu, że teraz nie może już być jakiś wpadek:)
Kto jest szczęśliwym posiadaczem rodziny, a szczególnie małego dziecka zapewne bardzo dobrze wie jak kosmicznym problemem mogą stać się nawet wbrew pozorom proste czynności takie jak np. wizyta w sklepie, urzędzie itp. Przy małym dziecku nic nie można zaplanować, a nawet jeśli uda już się wybrać z domu to zaraz przytrafia się 1000 niespodziewanych rzeczy. Tata stara się jak najwięcej czasu poświęcać mojej skromnej osobie, ale wiadomo praca, praca, praca cały czas ta praca, ale co tam mus to mus, szczególnie przy obecnym kursie euro:( A dziadkowie niestety daleko... Rodzice postanowili więc znaleźć odpowiedzialną osobę do opieki nade mną przynajmniej na kilka godzin w tygodniu tak, aby mama miała przynajmniej chwilę tylko dla siebie.
Od jakiegoś miesiąca dwa razy w tygodniu popołudniami odwiedza mnie Ania. Od początku przypadła mi do gustu, a ja jej chyba też:) Razem bawimy się, oglądamy Sionia, jemy kolację, nawet czasami Ania mnie kąpie i przebiera w piżamkę. Z niecierpliwością oczekuje jej kolejnych wizyt i pół dnia potrafię pytać się mamę kiedy przyjdzie Ania.
W związku z tym, że Ania jest moją nianią musiałam się nauczyć prawidłowo wymawiać moje imię i teraz na pytanie: "Dziewczynko jak masz na imię?" odpowiadam głośno: "HANIA!!!!"

wtorek, 10 lutego 2009

Kakao i herbatka

Nie sztuką jest pić samemu napoje z kubeczka. Sztuką jest je samemu przygotować! Umiem już wlewać wodę z butelki - ale małej, półtoralitrowa jest jeszcze za ciężka:) - do szklanki, ale w końcu nadszedł czas na poważniejsze rzeczy. Gotowanie "na niby" dla łały (lali) czy sionia (słonia) już mnie troszkę znudziło...
Dzisiaj rano po cichutku, żeby nie przeszkadzać mamie, która akurat zajęta była "robieniem się na bóstwo" hihihi w łazience, postanowiłam sama zrobić sobie kakao. Przecież to nic trudnego, już tyle razy widziałam jak je przygotowują rodzice. Najpierw wyjęłam z szuflady kakao, które niestety zaraz wysypało się na podłogę! Pamiętałam, że musi być jeszcze mleczko więc i je wyjęłam. Ono z kolei za nic nie chciało wylecieć z opakowania:( Jako jego substytutu użyłam więc kaszki. Nie mogłam znaleźć szklaneczek, bo mama je strasznie wysoko chowa, no i wody też nie było. Trochę się tym zmartwiłam, no bo jak miałam zrobić to kakao. Zrezygnowana postanowiłam więc posprzątać ten cały bałagan. W ruch poszła szczotka i szufelka.
Jednak nie do końca dałam za wygraną! Nie udało się zrobić kakao to może przynajmniej herbatki się napiję! Jak pomyślałam tak zrobiłam! Ponieważ nie mogłam się zdecydować, która najbardziej mi smakuje wyjęłam z szuflady herbatę z dzikiej róży, zieloną oraz z pasiflory. I poukładałam ją ładnie na stoliku. W tym momencie do pokoju weszła mama... Ale miała minę:) Potem było przebieranie, sprzątanie i pogadanka wychowawcza wiecie takie ble ble ble:)






I muszę Was przestrzec: kakao "na sucho" wcale nie jest smaczne...

Trzecie urodziny Mai

Jestem osobą bardzo towarzyską i z tego względu bardzo lubię spotykać się ze znajomymi, chodzić na rauty, przyjęcia itd. A w sobotę była ku temu nie lada okazja, bo moja kochana Maja obchodziła trzecie urodziny!!! Oczywiście nie mogło mnie zabraknąć i razem z rodzicami pojechaliśmy złożyć jej najserdeczniejsze życzenia i oczywiście skosztować przepysznego tortu:) Z kwiatami i prezentem w dłoniach obściskałam przepiękną solenizantkę, a potem bawiłyśmy się do upadłego - dosłowne i w przenośni!
Zresztą zobaczcie sami:




A mojej kochanej Majeczce jeszcze raz życzę: STO LAT!!!

sobota, 7 lutego 2009

I po chorobie :)

Tak naprawdę to prawie po! W środę po południu udałam się z mamą do przychodni gdzie pani doktor dokładnie mnie osłuchała i zbadała, a ja - o dziwo?! - byłam pierwszy raz grzeczna i nawet nie płakałam! Płuca i oskrzela czyste, gardło lekko jeszcze zaczerwienione, uszy ok. A mój wstrętny kaszel pani doktor określiła jako bardzo ładny. W związku z tym kazała nam odstawić wszystkie leki, a tylko antybiotyk "dobrać" do końca - na mamine oko wygląda, że koniec będzie dziś wieczorem! Hurra!!!
Mam jeszcze całą masę glutów w nosie, no i ten kaszel czasami się przyplącze, ale ogólnie mam bardzo dobry humor i dokazuje na całego:) Na razie wyjścia na dwór mamy ograniczyć do wypraw do pobliskiego sklepu po przysłowiowe bułki, ale w przyszłym tygodniu - jeśli pogoda pozwoli - może wybierzemy się nawet do ZOO!
Wszelkim choróbskom mówimy głośno i zdecydowanie: NIE !!!

czwartek, 29 stycznia 2009

O choroba!

No niestety... dopadło mnie przebrzydłe choróbsko... I to w zasadzie z niczego. Już we wtorek po południu byłam jakaś ospała, ale innych dolegliwości rodzice nie zauważyli. Wczorajszy dzień też miałam nie najlepszy, do tego doszedł katar, brak apetytu i kaszel. Wieczorem mama zmierzyła mi temperaturę i niby nic wielkiego - 37 stopni. Całą noc strasznie marudziłam i kręciłam się w łóżeczku. Rano byłam już gorąca jak piec - temperatura 38,5, kaszel jak u gruźlika i zupełny brak apetytu - nawet nie chciałam spojrzeć na mleczko. Szybki telefon do przychodni i umawianie wizyty. Mimo, że panuje epidemia grypy udało nam się i już o 9 byłam u lekarza. Nie muszę dodawać, że średnio zadowolona wchodziłam do gabinetu, a podczas badania dałam niezły popis:) Dzięki Bogu płuca i oskrzela czyste, za to gardło buraczkowe i prawdopodobnie obrzęknięta krtań, bo strasznie chrypię. W moim przypadku decyzja mogła być tylko jedna: antybiotyk. Będę się kurować augmentinem, miejmy nadzieję, że on szybko pomoże! Wtorek, środa mam się zgłosić do kontroli i życzyłabym sobie, żeby móc wtedy powiedzieć temu choróbsku: "PA, PA"!

sobota, 24 stycznia 2009

Komu skrzydła, komu rogi

"Ruszył wielki plebiscyt! Już po raz 16. Czytelnicy zdecydują, kto zasłużył na Skrzydła, a komu należą się Rogi. Razem z naszymi kolegami z "Interwencji" (Polsat) wytypowaliśmy 20 kandydatów. Dziesięciu z nich wykazało się w 2008 roku zaangażowaniem i odpowiedzialnością. Dzięki nim żyje nam się łatwiej i ciekawiej. I dlatego są nominowali do Skrzydeł. Druga dziesiątka to bohaterowie skandali, którzy w zeszłym roku przynieśli nam wstyd. Dla nich mamy Rogi. Poniżej publikujemy sylwetki kandydatów. To Wy, drodzy Czytelnicy, rozstrzygniecie nasz plebiscyt. Wystarczy, że wyślecie odpowiedniego SMS-a. Warto, tym bardziej że czekają atrakcyjne nagrody. Wyniki plebiscytu zostaną ogłoszone na uroczystej gali, która odbędzie się 19 lutego w Warszawie.

Oni mogą dostać Skrzydła:

Edward Malec (54 l.)



Jest nie tylko wybitnym kardiochirurgiem dziecięcym, ale przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. Ratuje dzieci, które urodziły się z połówką serduszka. Do niedawna operował w krakowskim szpitalu dziecięcym. Gdy okazało się, że nie może pomóc wszystkim chorym dzieciom (jak zwykle brakowało pieniędzy), wyjechał do Monachium, gdzie kieruje tamtejszą Kliniką Kardiochirurgii Dziecięcej. Nie zapomniał jednak o małych pacjentach z Polski. Specjalnie dla nich wynegocjował ulgową stawkę za operacje. Sam nie bierze ani grosza!

GŁOSUJ! SMS o treści KS.1 pod numer 7242
"

źródło: Super Express

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Zaległości - Święta i Sylwester

Jak to się mówi: Święta, Święta i ... po Świętach. Tym razem spędzaliśmy je wyłącznie w Białobrzegach, ale w komplecie! No prawie w komplecie, bo Wujek Kuba zwiedzał właśnie Amerykę Południową! Wow! A ja nie mogłam się zdecydować czy wolę bawić się z Dziadkiem Krzyśkiem czy Pawłem a może z Babcią Jolą albo Ulą:) Święta to oczywiście prezenty! Dostałam ich całą masę: wszystkie piękne, za co serdecznie dziękuje Ci Święty Mikołaju!
Natomiast Sylwestra spędzałam u Dziadków w Radomiu. Rodzice bawili się u Rafała na 18:) czym straaaasznie zawyżyli średnią wieku:) Poniżej kilka fotek. Prawda, że byłam bardzo elegancka?





Czas na piątki

Już dawno nie wspominałam Wam o moich ząbkach. Myje je często, ostatnio głównie sama, jakoś nie mam zaufania do rodziców - mam wrażenie, że nie robią tego zbyt dokładnie. Od ponad tygodnia do kompletu jedynek, dwójek, trójek i czwórek dołączyła - na razie jedna - dolna piątka! Oj od dawna dawała mi się we znaki! Trochę marudziłam, kombinowałam z jedzeniem i bardzo często budziłam się w nocy.
Teraz czekamy na jej koleżanki, jedna jest już chyba blisko!

czwartek, 15 stycznia 2009

(*) (*) (*) Śpij Kochanie śpij ....

Dzielny Bartuś dołączył wczoraj do grona Aniołków ...
Zawsze będziesz w naszych sercach ...
A taki roześmiany pozostaniesz w naszej pamięci ...