poniedziałek, 30 czerwca 2008

Ba

Ba. Krótko, zwięźle i na temat. Ba, w moim wykonaniu, oznacza trzy rzeczy:
1. piłkę
2. sytuację w której coś - oczywiście z moją skromną pomocą:) - ląduje na podłodze; szczególnie podczas posiłków fruwają łyżki, niedojedzone resztki posiłków albo te które nie przypadły do smaku mojemu wyrafinowanemu podniebieniu
3. no i oczywiście "ba" przede wszystkim oznacza .......... psa!!! A ja bardzo lubię pieski. Wypatruję ich na spacerkach, a kiedy usłyszę za oknem jakiegoś szczekającego psiaka wołam na cały głos: ba, ba, ba!!!
Do niedawna sama zachowywałam się jak piesek chodząc na czworaka. Teraz przeszłam już do pozycji wyprostowanej, a do zachowania równowagi wystarcza mi, nawet podczas wchodzenia po schodach, tylko jedna pomocna dłoń:)
Szkoda, że nie mieszka z nami żaden piesek. Ale mam nadzieję, że niedługo znowu pobawię się z Fryckiem!

piątek, 27 czerwca 2008

I po echu :)

Niestety nie udało mi się zaprezentować dr Kordonowi moich nowych umiejętności i wskazać gdzie mam serduszko:( a wszystko to wina mojego nie najlepszego humorku.
Do pięknego Krakowa przyjechaliśmy już w czwartek wieczorem. Potem kolacja, szybka kąpiel i spanko. I tu zaczęły się schody... było strasznie duszno, więc pół nocy kręciłam się zamiast błogo spać. Efekt - niewyspana i marudna pojechałam rano do Prokocimia. Już podczas EKG bardzo płakałam, a apogeum nastąpiło kiedy pani pielęgniarka próbowała mi zmierzyć saturację - raz było 80, raz 93 - chyba sprzęt oszalał!? Krakowskim targiem:) do karty wpisałyśmy 82-85. Ważenie i mierzenie sobie darowałyśmy, żeby mnie bardziej nie męczyć i wpisałyśmy pomiary z wtorkowego szczepienia. Potem tylko krew - wyniki rewelacja!!! - i pod gabinet dr Kordona. Echo zaczęło się tragicznie: darłam się wniebogłosy! Ale powolutku z pomocą doktora jakoś się uspokoiłam i po tych wszystkich płaczach usnęłam na mamy kolanach. Dzięki temu doktor mógł sobie wreszcie wszystko bardzo dokładnie pooglądać i pomierzyć z moją aortą na czele!
Podsumowując: na pewno nie jest gorzej! Funkcja komory dość dobra, niewielka niedomykalność zastawki trójdzielnej, bardzo ładnie rozwinięte obie tętnice płucne, a w szczególności lewa no i najważniejsze moja aorta wcale nie jest jakoś bardzo zwężona. Tak naprawdę jest to niewielkie przewężenie. Na pytanie rodziców czy przed III etapem mamy jechać na balonikowanie doktor odpowiedział w swoim stylu: "A po co?" Aortę "załatwimy" przed następną operacją, bo wtedy cewnikowanie będzie niezbędne, a tą, wg dr Kordona, najlepiej będzie przeprowadzić jak będę miała około 2 - 2,5 roku. Leki: enarenal bez zmian, zamiast aspiryny acesan w dawce 15 mg dziennie; no w końcu ważę już prawie 10 kg!
Tym sposobem katalog ofert wakacyjnych znaczenie się poszerzył, bo już nie będę musiała spędzać przymusowego urlopu w uroczej skądinąd Bawarii:)

środa, 25 czerwca 2008

Kolejne szczepienie

Wczoraj byłam na szczepieniu (odra, świnka, różyczka) i to w dodatku zgodnie z kalendarzem! Udało nam się nadrobić zaległości i jestem na bieżąco:)
Najpierw było ważenie - 9850 g i mierzenie - 78 cm, a potem badanie... No niestety nie zbyt byłam zadowolona:( Trochę sie bałam i popłakałam. Mama już się martwi jak zniosę piątkowe echo:(
A samo szczepienie raz, dwa, trzy i nawet się nie zorientowałam kiedy pani pielęgniarka wbiła igłę. Potem trochę bolało, ale dało się przeżyć.
Kolejne szczepienie .. hmm... wszystko zależy co usłyszymy w piątek od dr Kordona... Oby to były tylko dobre informacje. Trzymajcie kciuki!!!

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Lekcja anatomii

Oprócz poznawania nazw potraw rodzice próbują mnie nauczyć jak nazywają się części mojego ciała, no i co jest co. Siadam u mamy na kolanach, a ona po kolei mi tłumaczy co gdzie jest i jak się nazywa. Ale najtrudniej jest mi to potem samej pokazać. Wiem gdzie jest głowa i włosy, nosek, czasami uda mi się pokazać uszy. Ostatnio "załapałam" gdzie jest serce. Mama się tylko śmieje, że chyba moje serducho jest Jasiem Wędrowniczkiem, bo czasami pokazując je wskazuje na brzuszek, a czasami podchodzi mi prawie do gardła:) Ale nie czepiajmy sie szczegółów! Mam nadzieję, że nie złapię mnie trema i uda mi się wskazać w piątek dr Kordonowi gdzie ma mi robić echo:)

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Mały czytelnik

Moją ostatnią wielką pasją nie jest już budowanie wieży, ale czytanie dosłownie wszystkiego poczynając od moich książeczek, prasy np.: "Mamo to ja" - bo tam są bardzo fajne zdjęcia dzieciaczków, "Gazety Wyborczej" - no trzeba być na bieżąco, a kończąc na wszelakich zapisanych skrawkach papieru typu ulotki reklamowe.
Niekwestionowanym zwycięzcą rankingu na najbardziej poczytną pozycję jest mała książeczka pt. "Moje jedzonko". Podstawiam ją mamie pod nos i mówię moje: "eeeeeeee", a to oznacza, że chce żeby mi ją przeczytała. I tak do znudzenia: jabłko - mówię wtedy mniam, mniam, masło, marchew, chleb, ser, mleko i ....... jaja!!! Ale jestem wtedy szczęśliwa!!! Jak tylko mama przewraca kartkę po mleku to ja na cały głos krzyczę: jaja , jaja, jaja i biję - chyba samej sobie:) - brawa!!! Inna sprawa, że jajka nie są wcale moją ulubioną potrawą.
Książeczka jest już mocno nadwyrężona przez to ciągłe czytanie i raz po raz jest w naprawie. Mama ją klei, żeby posłużyła mi jak najdłużej.
Nie wiem tylko dlaczego nie czytamy jej do końca. Po jajach jest jeszcze jeden obrazek. Kiedyś bardzo nalegałam na przewrócenie kartki, ale mama powiedziała, że tej rzeczy to najlepiej jakbym nie poznała ...... Może Wy wiecie co to jest? Takie małe w kolorowych papierkach?

niedziela, 15 czerwca 2008

STO LAT !!!


Z samego rana chciałabym Ci Babciu Jolu z okazji Twojego podwójnego święta (dzisiaj imieniny, a jutro urodziny!) złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrówka, bo zdrowie jest najważniejsze!, szczęścia no i oczywiście pociechy z Twojej rozrabiającej wnuczki Hanki:)
A poza tym dużo optymizmu i wiary w przezwyciężeniu przeciwności życiowych!!!

STO LAT !!!!!

sobota, 14 czerwca 2008

Na Pragie!

Dzisiejszy dzień zapowiadał się niezwykle nudno. Żadnych atrakcji weekendowych, a w dodatku miało padać. Rano zrobiłyśmy z mamą szybkie zakupy na bazarku, a potem śniadanie, drzemka, potem obiad. No fakt przy obiadku było śmiesznie, bo mama przygotowała pieczoną rybę, gotowaną marchewkę i kaszkę kuskus. I o ile rybkę i marchewkę dało się jeść palcami to z kaszą było już gorzej, ale jakoś sobie poradziłam:) - sztucće na razie poszły w odstawkę. Tyle, że wylądowała ona nie tylko w mojej buzi, ale także na ubraniu, w zakamarkach krzesełka i na podłodze!


No i tak obserwowałyśmy pogodę, bo co chwila się chmurzyło. W końcu po podwieczorku mama powiedziała: basta, dość tego gnicia w domu! i wyszłyśmy na spacer. Ponieważ pogoda dalej była niepewna wybrałyśmy się na wędrówkę po najbliższej okolicy - naszej pełnej kontrastów Pradze. Początkowo zawitałyśmy do parku, a tam niespodzianka: właśnie odbywał się jakiś festyn. Trochę jak dla mnie było za głośno, ale troszeczkę sobie potańczyłam. Potem dostałam od miłego chłopca książeczkę o sprzątaniu, a od drugiego niewiele starszego ode mnie herbatę mrożoną w butelce. Mama jednak szybko ją oddała - przypisek mamy: chłopiec był bardzo uprzejmy, bo kiedy Hanka zaczęła się drzeć i wyciągać łapki po butelkę to posłusznie poczęstował Hankę. Ale wy też zrobilibyście podobnie, nie dość, że to ten napój to sama chemią i cukier to jeszcze chłopiec był strasznie brudny, leciały mu gluty z nosa, jego tata był mocno podchmielony, a mama choć wyglądała na jakąś 10 lat starszą ode mnie to pewnie była ale z 10 lat młodsza... Ot takie typowo praskie towarzystwo.
Obok sceny odbywał się casting do filmu, ale mama stwierdziła, że już raz wystąpiłam w telewizji i na razie mi starczy. Podobno telewizja kłamie!?
I powędrowałyśmy dalej do kina Praha. Celem wizyty nie było jednak oglądanie filmu, ale rekonesans po Bambini di Praga, gdzie mama wypiła kawę, a razem zjadłyśmy pyszny serniczek mniam mniam mniam. Trochę tam tylko rozrabiałam i mama nie zdołała przejrzeć dokładnie co ciekawego jest w księgarni. Ale za to znalazła Hankę, prawdziwą oryginalną Hankę z bajki o rozbójniku Rumcajsie!!! Nie mogłyśmy przegapić tej okazji i z Hanką pod pachą wróciłyśmy do domku, po drodze zahaczając jeszcze o Ząbkowską i lustrując nowe knajpki.


Fajna jest ta nasza Praga!
Jutro w Bambini di Praga o 15 są "Czułe czytanki" - może sie wybierzemy.

piątek, 13 czerwca 2008

Stanie bez trzymanki!

Rodzice tego głośno nie mówią, ale już chcieliby się Wam pochwalić, że ich Córeczka - Żabeczka jest małą spryciarą i nie tylko raczkuje, ale też sama chodzi. Ale trzeba przyznać, że nie wywierają tego na mnie i do niczego nie zmuszają, wszak to tylko ode mnie i mojego szanownego serducha zależy kiedy pomaszeruję w siną dal:)
Pierwszym poważnym krokiem do tych marszobiegów było samodzielne stawanie przy różnych rzeczach i chodzenie przy meblach, co z zapałem trenuję już bez mała ponad trzy miesiące! A że trening czyni mistrza to dzisiaj podczas cotygodniowej wizyty w ZOO - staramy sobie z mamą dozować tę przyjemność w rozsądnych ilościach, żeby nam się za szybko nie znudziła, a tak raz w tygodniu jest w sam raz - po raz pierwszy puściłam się, w tym przypadku wózka i ustałam tak z 10 sekund. No i nie był to jednorazowy wybryk - powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie na spacerku. Ale to nie koniec. Podczas wieczornej kąpieli z pozycji w kucki wstałam całkiem sama!!! Gdybyście widzieli minę mamy! Była mega szczęśliwa, zresztą ja też się bardzo ucieszyłam, bo nawet nie wiedziałam, że jestem taką gimnastyczką. Mama z tego całego wzruszenia nie zdążyła ani na spacerze, ani podczas kąpieli pstryknąć mi pamiątkowej fotki.
Szkoda, że tego nie widzieliście!

czwartek, 12 czerwca 2008

Zosia - samosia

Tak sobie ostatnio myślałam, że czas się trochę usamodzielnić. Muszę przecież odciążyć rodziców, bo nie mogą do końca życia wszystkiego robić za mnie.
Na pierwszy ogień poszły ubranka. Co prawda od dawna pomagam mamie w rozbieraniu, bo jak mnie poprosi: "Hanka ręce do góry" to posłusznie podnoszę łapki do góry, a ona może wtedy bez problemu zdjąć bodziaka. Skarpetki nauczyłam się już ściągać jakiś czas temu. A do zdjęcia kapelusza to w ogóle nie trzeba mnie namawiać, chyba że mama założy mi ten wiązany pod brodą to jest gorzej:(
No i dzisiaj po porannym spacerze postanowiłam, że pomogę mamie. Już w windzie zdjęłam kapelusz - jakoś rozplątałam to wiązanie pod brodą, a potem ściągnęłam buty, co naprawdę nie było łatwe, bo moje buciki są wysokie i do tego zapinane na dwa rzepy. Potem oczywiście zdjęłam skarpetki, bo w domu lubię chodzić na bosaka mimo, że dywanów u nas jak kot napłakał. Ale mama była zdziwiona!
Gorzej jest oczywiście z ubieraniem. Nie umiem sobie sama założyć tego co pościągam, no czasem kapelusz uda mi się z powrotem umiejscowić na głowie, ale i tak mama go zawsze musi poprawić. Ale gdy mnie poprosi to zawsze przyniosę buciki albo skarpetki. Przynajmniej tyle.
A najbardziej chciałabym sama jeść. I to nie tylko owoce, kanapki czy chrupki, ale takie prawdziwe jedzenie z miseczki albo talerzyka. Dzisiaj postanowiłam spróbować zjeść obiad łyżką. Do tego celu zostały zakupione specjalne anatomiczne sztućce, które mają mi to ułatwić. I muszę powiedzieć z niekłamaną radością, ze poszło całkiem całkiem! Najgorzej było z nabieraniem jedzenia i tu jeszcze pomagała mama, ale za to zawartość łyżki udawało mi się przetransportować do buzi! Potem tylko trochę mi się już znudziło i wróciłam do starej sprawdzonej metody - jedzenia palcami. Szkoda tylko, że przy niej się tak bałagani.
Myślę sobie - pierwsze koty za płoty! Jeśli nauczyłam sie pić z kubeczka to i może tymi sztućcami sobie oka nie wykole!

środa, 11 czerwca 2008

Zdolniacha :)

Mój zasób słów w ostatnich dniach nie uległ co prawda znaczącej poprawie. Najczęściej wypowiadam: "eeeeeeee" albo "yyyyyyyy" wskazując na coś rączką i domagając się, żebym to dostała. Żądam i wymagam prawie non stop - chlebka jak mama przygotowuje śniadanie, owoców, które leżą w koszyku, wody do picia - w ostatnich dniach mam wielkie pragnienie albo ciasteczka na spacerze, ale mama celowo nie bierze ich jak wychodzimy z domu. Oczywiście mówię: "mama", "tata", "ba". Podczas oglądania książeczek gdy widzę kurę mówię: "koko" a jak widzę krowę: "ma". Rodzice mnie co prawda poprawiają i mówią: "mu", ale jakoś nie wydaję mi się, żeby tak mówiły krowy:)
Nowych słów więc się ostatnio nie nauczyłam, ale potrafię je już odmieniać! Po przebudzeniu już nie budzę rodziców płaczem, ale nawołuje ich mówiąc: "mamo" albo "tato".
Chyba będę studiować polonistykę:)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Pieskie życie

Ostanie dni ze względu na baaaardzo ważną uroczystość: 70 urodziny Dziadka Pawła - jeszcze raz życzę STO LAT



spędziliśmy w Białobrzegach. Pogoda dopisywała, więc prawie całe dnie spędzałam na świeżym powietrzu. A tam zabawy do upadłego! Piaskownica, jazda na moim rowerku - przypisek mamy: Hania siedzi i macha nóżkami i czeka tylko na jakiegoś nieszczęśnika, który da się złapać na jej piękne oczy i będzie pchał ten jej rowerek:)


A jak mi się znudziła jazda na rowerze to zawsze mogłam się trochę powspinać po schodach i zajrzeć co na obiad dostał Frycek. Frycek to piękny piesek, który tymczasowo zamieszkał w Dziadków. Początek naszej znajomości nie był udany - Fryc chyba się mnie trochę bał, bo warczał na mnie albo szczekał. Jednak z dnia na dzień było coraz lepiej! W końcu zapanowała sielanka! Bawiliśmy się jedną piłką - najpierw trzymał ją w pysku Fryc, a potem ja próbowałam, ale mama była szybsza! Na pożegnanie Frycek polizał mnie po gołych stópkach!


Prawda, że jest piękny? Fryc oczywiście:)

wtorek, 3 czerwca 2008

Dzień Dziecka

Jak zapewne wszyscy wiedzą w niedzielę było kolejne moje święto - Dzień Dziecka! Pogoda sprzyjała spacerkom więc wybraliśmy się z Mają, ciocią Iwonką i wujkiem Pawłem no i Brutuskiem na festyn w Wilanowie. A wybraliśmy się ..... moim nowym wózkiem! Rodzice dojrzeli do decyzji, że potrzebuje na lato "lżejszego" wózka. Niewątpliwą inspiracją był dla nich pobyt na Majorce - tam prawie wszystkie dzieci jeździły w takich wózkach. Rodzice długo się zastanawiali, analizowali i w końcu wybrali model baaardzo dziewczęcy, co przy notorycznym braniu mnie przez wszystkich za chłopaka jest jego wielkim atutem!
A w Wilanowie było mnóstwo atrakcji dla maluchów z okazji Dnia Dziecka, ale było tez strasznie gorąco. Ja z rodzicami i Wujkiem Pawłem schroniliśmy się w zacienionym miejscu, miłej knajpce. A gdy dołączyły dziewczyny zjedliśmy pyszny obiad - potrawy z grilla, a ja dostałam słoiczek mojego ulubionego Hipcia mniam mniam, bo pieczony łosoś nie przypadł mi do gustu.
Fajnie, że oprócz urodzin, imienin, gwiazdki i mikołajków jest jeszcze ten Dzień Dziecka:)

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Wybudujemy wieże, wieże, wieże, wieże ...

W związku z ostatnimi wielkimi wydarzeniami: moje pierwsze urodziny, a wczoraj Dzień Dziecka, znowu zwiększyłam zabawkowy stan posiadania, no i nie ma co ukrywać na Majorce też "naciągnęłam" rodziców na parę drobiazgów: piękny komplet do piachu "Hello Kitty" i kolejną żabkę! I naprawdę nie mogę narzekać, że nie mam się czym bawić!
Ostatnio moją wielką pasją stało się budowanie wieży. Wcześniej umiałam ją tylko zdemontować: albo zdejmowałam pojedynczo jej elementy albo - gdy traciłam cierpliwość - odwracałam ją do góry nogami i wszystkie od razu spadały. Teraz stałam się już małym konstruktorem. Oprócz rozbiórki umiem zbudować wieżę. I tak do znudzenia: budowanie i burzenie, budowanie i burzenie, budowanie i burzenie ....