środa, 15 października 2008

Szczepienie - podejście nr 2

Dzisiaj udało mi się zaszczepić! I to w dodatku szczepionką refundowaną! A to wszystko zasługa niezwykle miłej pielęgniarki z mojej przychodni.
Z samego rana mama odebrała telefon. To dzwoniła właśnie pani pielęgniarka. Kontaktowała się w mojej sprawie z sanepidem i refundowana szczepionka przy mojej niewydolności krążeniowej należy mi się jak psu buda, ale musimy mieć zaświadczenie od kardiologa. Miny nam zrzedły, bo gdzie Rzym a gdzie Krym. Mamy jechać 300 km po zaświadczenie? Absurd! A najbliższą kontrolę w Krakowie dr Kordon wyznaczył nam na 14 listopada. To z kolei za długo, bo żeby w ogóle był sens szczepienia to druga dawka musi być podana 2 miesiące po pierwszej... Już myślałyśmy, że przyjdzie nam jednak zapłacić, ale z pomocą przyszła właśnie pani pielęgniarka. Poruszyła niebo i ziemię i zdobyła to zaświadczenie! Umówiła nas w trybie super ekspresowym do kardiologa dziecięcego w przychodni specjalistycznej. Pani doktor już mnie "znała", bo wcześniej dostała przefaksowaną historię mojego serduszka. Oczywiście zaświadczenie dostałam. Pani doktor nie miała jednak czasu mnie zbadać, ale powiedziała, że bardzo ładnie wyglądam i zaprosiła nas do siebie na wizytę. Bardzo chętnie skorzystamy, bo wiadomo przezornego Pan Bóg strzeże.
A szczepienie... Darcie, darcie i jeszcze raz darcie... Ale mamy to już za sobą.
Teraz sen z powiek spędza nam jakaś wysypka, którą mam na całym ciele. Pediatra przed szczepieniem mnie oczywiście zbadała i orzeka, że jestem zdrowa, a te krostki (dodam, ze nie towarzyszą im żadne inne niepokojące objawy) to pewnie reakcja alergiczna na jakieś jedzonko. Ciekawe na co? Bo że ogórków kiszonych jeść nie mogę to wiem, ale co jeszcze. No i żeby szybko zniknęło to paskudztwo, bo wyglądam dziwnie:(

Brak komentarzy: