Trzeba uciąć mi język. I to nie dlatego, że jestem straszną gadułą i w zasadzie buzia mi się nie zamyka. Męczy to czasami rodziców, szczególnie podczas jazdy samochodem kiedy z częstotliwością co 2 minuty potrafię się pytać: "No i kiedy wreszcie dojedziemy?". Muszę mieć obcięty język, a dokładniej podcięte dolne wędzidełko, bo zaczynam źle mówić. I jak to powiedziała moja przedszkolna pani logopeda nie ma co z tym czekać. W zasadzie od razu po urodzeniu mama zauważyła, że mam problem z dolnym wędzidełkiem, ale po pierwsze najpierw trzeba było zrobić porządek z moim serduchem, a po drugie pediatrzy kazali czekać, bo czasami to się samo "naprawia". A teraz nie ma co czekać, bo się już nie naprawi tylko trzeba ciąć.
Normalnie jest to prosty, szybki zabieg przeprowadzany w znieczuleniu miejscowym. Biorąc pod uwagę moją przypadłość - siniczą wrodzoną wadę serca, to wszystko przestaje być proste.
Po pierwsze: czy znieczulenie miejscowe wystarczy? Bo np. takie zabiegi w przychodni stomatologicznej przy Warszawskim Hospicjum dla Dzieci wykonuje się w znieczuleniu ogólnym - w tym roku niestety nie można się już zapisać na wizytę (!!!)
Po drugie - w związku z ryzykiem wystąpienia infekcyjnego zapalenia wsierdzia trzeba zastosować antybiotyk
A po trzecie - w końcu to zabieg chirurgiczny, odstawić acesan.
Ech...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz