niedziela, 24 lutego 2008

Ale za to niedziela

Powoli nasze życie nabiera pewnej rutyny. Około 6-6.30 (czasami wcześniej ... dla mamy niestety:) przebudzam się na I śniadanko: buteleczkę mleczka, którą opróżniam w oka mgnieniu i szybko zasypiam. Budzę się z uśmiechem na twarzy przed 8, ale jestem grzeczniutka i bawię się w łóżeczku, tak że czasami nawet rodzice nie wiedzą, że już nie śpię. Ale w końcu nieśmiało przypominam o swoim istnieniu i mama bierze mnie do łóżka rodziców. To czas porannych przytulanek i całusków! Przed 9 wstajemy i idziemy się myć - głównie ja obserwuję poranną toaletę mamy. Koło 10 jest II śniadanko, a po nim czas zabawy. Po 13 jem obiadek i spacerek. Na nim najczęściej zasypiam, ale budzę się nie w wózku, ale w swoim łóżeczku ... hmm ... ciekawe jak wygląda teleportacja:) Po 16 jem podwieczorek i znowu zabawa. 19 to czas na "Fakty", a po nich kąpiel, kolacja i znowu do łóżeczka. I tak wygląda mój dzień powszedni. Ale weekendy to czas oderwania się od szarej rzeczywistości no i w końcu tata ma więcej czasu dla mnie:) I trochę mój codzienny rytuał ulega modyfikacjom. Dzisiaj na spacerek nie poszłam jak zwykle do parku tylko do restauracji z naszymi przemiłymi gośćmi Ciocią Kasią i Wujkiem Tomkiem. A w restauracji kolejna niespodzianka! Ciocia Asia i Wujek Karol! Więc biesiadowaliśmy sobie miło w siódemkę:)



Dostałam nawet swoje krzesełko!



Po pysznym obiadku - spacerek, na którym obowiązkowo zasnęłam:) A ponieważ pogoda była dzisiaj wprost wymarzona rodzice postanowili mimo wszystko zgłębić tajemnice praskich podwórek i tak sobie chodziliśmy, chodziliśmy i nie obudziłam się w łóżeczku tylko w wózeczku. Każdy dzień mógłby być niedzielą!!!

Uparcie ćwiczę też narząd mowy. Moim ulubionym słówkiem jest: "ba" wypowiadane głośno.

Brak komentarzy: