środa, 12 grudnia 2007

Artykuł c.d.

A to wywiad z herr profesorem, który ukazał sie w "Gazecie Krakowskiej"


"Być może kiedyś wrócę do kraju (11.12.2007)
Jolanta Grzelak-Hodor


Z prof. Edwardem Malcem o tym, jak wybitny polski lekarz odnajduje się za granicą i jak nadal może pomagać polskim dzieciom rozmawia Jolanta Grzelak-Hodor.
Mija pół roku od Pana rozstania z Uniwersyteckim Szpitalem Dziecięcym i Collegium Medicum UJ w Krakowie. Rodzice dzieci z ciężkimi wadami serca cały czas walczą o Pana powrót. Gdzie dzisiaj Pan pracuje?

Kieruję Kliniką Kardiochirurgii Dziecięcej Szpitala Uniwersytetu Ludwiga Maximilliana w Monachium. Dlaczego wybrałem tę placówkę? Praktycznie nieustannie dostawałem jakieś propozycje pracy za granicą, nie był to więc przypadkowy wybór. Monachijski Uniwersytet chciał rozbudować kardiochirurgię dziecięcą, a to zawsze jest wyzwaniem. Przede wszystkim jednak chciałem pracować na uczelni nie gorszej od naszego wspaniałego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uniwersytet Ludwiga Maximilliana w Monachium ma bardzo wysoką rangę. A jego szpital to jeden z największych wielospecjalistycznych szpitali w Europie. Zatrudnia ponad 7 tysięcy osób. O wielkości tego ośrodka świadczyć może liczba sal operacyjnych - 38.
Prof. Edward Malec jest jednym z najlepszych kardiochirurgów dziecięcych w Europie. Przeprowadził wiele pionierskich operacji. Przez 25 lat leczył polskie dzieci w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, w tym przez 10 lat kierował kliniką kardiochirurgii w tej placówce. To właśnie tu wykonał wiele zabiegów po raz pierwszy w Europie czy nawet na świecie. Przywożono do niego dzieci z najcięższymi wadami serca. Również z innych krajów. Nadal operuje nasze dzieci, tyle że już nie w Polsce - pół roku temu odszedł z krakowskiego szpitala, nie "za chlebem".


Jak często Pan z nich korzysta?

Tygodniowo operuję wraz z zespołem około siedmiorga dzieci z różnymi wadami serca. Wykonuję też przeszczepy serca oraz płuc i serca. Niedawno na przykład przeszczepiłem serduszko dwuletniemu dziecku. Zdarza mi się operować również dorosłych pacjentów. I nie ma tygodnia, bym nie operował dziecka z Polski. Z naszego kraju dotarło do mnie już 15 dzieci, część z nich wcześniej była przeze mnie leczona i nadszedł czas kolejnego etapu zabiegu. Rodzice nie chcieli, by wykonał go ktoś inny. Część rodziców dotarła do mnie szukając lekarza, który ma doświadczenie w leczeniu konkretnych wad serca. Na zaufanie, szacunek i sympatię pacjentów i ich rodzin pracowałem w Polsce latami. Nikt tego nie przekreśli.

Problem w tym, że tutaj rodzice nie martwili się kosztami operacji. W Monachium muszą za nią zapłacić z własnej kieszeni.

Niestety. Ale decydując się na pracę w tej klinice uzgodniłem, że pacjenci z Polski będą tu uprzywilejowani. Dyrekcja zgodziła się na trzy stałe stawki, niezależne od liczby wykonanych badań, zastosowanych leków. Dla Polaków opłata za prostą operację kardiochirurgiczną wynosi 12 tysięcy euro, za zabieg o średniej skali trudności - 16.200 euro, operacja wysokiego ryzyka kosztować ma 25 tysięcy euro, ale jak dotąd wszystkie dzieci z Polski kwalifikowaliśmy do dwóch pierwszych grup. Ta cena jest znacznie niższa od kwoty, jaką szpital dostaje za operację dziecka niemieckiego.

Przecież każdy szpital na pacjentach z zagranicy zarabia.

Ta reguła nie dotyczy kierowanej przeze mnie kliniki i leczonych w niej dzieci z Polski.

Za rodzimego pacjenta niemiecki ubezpieczyciel płaci szpitalowi 1800 euro za dobę. Za leczenie dzieci z Polski rodzice płacą stałą stawkę, niezależnie od czasu spędzonego w szpitalu, a na ogół są to przynajmniej dwa, trzy tygodnie. Łatwo policzyć, że klinice bardziej opłaca się w tym czasie leczyć dziecko niemieckie. Więcej niż Polacy płacą za leczenie także moi pacjenci z Austrii, Włoch czy nawet Sudanu, bo podobnie jak w Krakowie, w Monachium także operuję dzieci z wielu krajów. Jedynym dodatkowym kosztem dla rodziców z Polski jest opłata za pobyt w przyszpitalnym hotelu.

Czy transport dziecka z ciężką wadą serca nie jest ryzykowny?

Z Krakowa, Warszawy czy Poznania do Monachium leci się ponad godzinę. Z lotniska można szybko dotrzeć metrem wprost do szpitala. Dosłownie, bo przejście ze stacji metra do szpitala jest zadaszone. Taka podróż jest chyba mniej męcząca niż całodzienna jazda ze Szczecina czy Gdańska do Krakowa. Poza tym, zdarzyło się już kilka razy, że odradziłem telefonującym do mnie z Polski rodzicom przyjazd do Monachium właśnie z uwagi na ciężki stan dziecka. Moi pacjenci są diagnozowani w Polsce, mają tu opiekę specjalistów, z wieloma kolegami jestem w stałym kontakcie. Nie ma więc mowy o narażaniu jakiegokolwiek dziecka na ryzyko.

Latem wielu rodziców chorych dzieci miało nadzieję, że jednak będzie Pan operował także w Polsce, przynajmniej "gościnnie".

Nie jestem w stanie tak pracować. Nie potrafię zoperować dziecka i na drugi dzień wyjechać. A teraz doceniłem też warunki pracy za granicą. Znałem wcześniej wiele szpitali, kiedyś zresztą pracowałem już na Zachodzie. Po latach spędzonych w Krakowie przypomniałem sobie, jak ważny jest komfort pracy - nie obchodzi mnie cena zabiegu, nie obchodzi mnie koszt badań, materiałów chirurgicznych, lekarstw. O nic nie muszę prosić - co jakiś czas po prostu ktoś pyta, co jest nam potrzebne do pracy i następnego dnia to otrzymujemy. Najważniejszy jest pacjent i jego zdrowie. Na chorych dzieciach nikt nie oszczędza. Pracuję w szpitalu publicznym - tu pomoc medyczną musi dostać każdy chory. Zapewne inaczej jest w prywatnych klinikach, ale to właśnie jeden z powodów, dla których rozstając się z Krakowem wybrałem ofertę monachijskiego uniwersytetu.

Grupa rodziców nadal nie ustaje w wysiłkach, by sprowadzić Pana z powrotem do kraju.

Mimo preferencyjnych stawek, cena operacji w Niemczech jest dla przeciętnej polskiej rodziny astronomiczna.

Rzeczywiście, powstała fundacja Cor Infantis, która do tego między innymi dąży. Na razie jednak na pewno nie wrócę.

Podjąłem się przecież pewnych zobowiązań wobec Uniwersytetu w Monachium. Ale w dalszej perspektywie, kto wie?

A ta fundacja i bardzo wiele osób oraz instytucji teraz głównie zabiega o środki na leczenie

polskich dzieci w Niemczech. Ogromne wsparcie daje moim pacjentom na przykład Fundacja Polsatu. Rodzice operowanych przeze mnie dzieci nawzajem sobie pomagają, także finansowo. Nie ukrywam, że to bardzo miłe cieszyć się takim zaufaniem pacjentów. I nie zapominam, że zdobyłem je w Krakowie."

Brak komentarzy: