czwartek, 20 grudnia 2007

Jak nie urok to ... sraczka :(

Za oknem może nie ma śniegu, ale zbliżające się Święta czuć w powietrzu. Rodzice dużo mi o nich opowiadali: o Wigilii, choince, prezentach ... Zaplanowali, że mama pojedzie "pogadać" z Mikołajem - umówiła sie z nim w Centrum Handlowym - w środę wieczorem, a tata miał się z nim spotkać w czwartek. Ale zapomnieli, że ze mną ciężko coś zaplanować ...
Najpierw we wtorek w nocy obudziłam się. Mama była przekonana, że nie dają mi spać rosnące zębiska. Nie minęło pół godziny, a cała kolacja została zwrócona ... Dalej żyliśmy w błogiej nieświadomości, że to wina zębów, tym bardziej, że wpychałam sobie do buzi paluszki. W środę rano ładnie zjadłam pierwsze i drugie śniadanie. Po 11 zrobiłam taaaaką wielką kupę jakiej świat nie widział! Miałam przy tym dobry humor - kiwałam główką swoje: nie nie nie i uśmiechałam się.
Problemy zaczęły się już przy obiedzie - zjadłam dosłownie kilka łyżek zupki. Mama myślała, że mi nie smakuje albo nie jestem głodna i zgodnie z zasadą: NIC NA SIŁĘ zakończyła karmienie. Ale to samo było z popołudniowym mleczkiem i deserkiem. Rodzice zaczęli się denerwować tym bardziej, że kupka zrobiona późnym popołudniem odbiegała znacząco od ideału ... Zadzwonili do naszego pana doktora, nagrali się na pocztę głosową i czekali.
W międzyczasie była kąpiel, a po niej leki i kolacja. Zjadłam tylko jedną łyżeczkę kaszki i ... zwymiotowałam wszystko łącznie z flipsami, które po południu podgryzałam. Zdenerwowanie rodziców sięgnęło zenitu. Z pomocą przyszła Ciocia Ania i jej mama - znakomity lekarz pediatra, która orzekła, że dłużej nie można czekać. Oddzwonił też mój doktor, który kazał rodzicom jechać ze mną prosto do szpitala na Działdowską. Mimo mojego dobrego stanu bał się, żeby nie doszło do odwodnienia, a ponieważ ja przecież nie lubię pić, jedyną pomocą dla mnie jest kroplówka, a to wiadomo tylko w szpitalu.
No i zostałam przyjęta do szpitala na oddział biegunkowy. Dostałam oczywiście kroplówę. Mama została ze mną na noc. Ku ogólnemu zdziwieniu wszystkich po godzinie 4 zachciało mi sie jeść i ze smakiem wypiłam 160 ml mleczka i 60 ml wody. Ale na tym poprzestałam.
Rano przyszło do mnie mnóstwo gości. Najpierw mój lekarz prowadzący - bardzo miła pani doktor, która mnie dokładnie zbadała i stwierdziła, że to jakiś paskudny wirus, tym bardziej, że podobne objawy parę dni temu miał tatuś. A potem przyszło do mnie jeszcze ze 4 lekarzy i chyba ze 20 studentów. Wszystkim dałam się zbadać, bo byli dla mnie mili. I rozmawiali z mamusią o mnie, o moim leczeniu i w ogóle jak sobie radzę.
Potem zjadłam jeszcze 100 ml mleczka i czekałam na wyniki badań. Wykluczyły one jednoznacznie, ze mam rota, ale dalej nie wiadomo co i jak, tym bardziej, że jedzenie nie jest moim ulubioną czynnością - zjadłam tylko 5 łyżeczek zupki, 10 flipsów i 10 łyżeczek deserku. Dzięki Bogu już nie wymiotowałam i 2 kupki były zdaniem pani doktor - jak na ten oddział bardzo ładne:)
Dzisiaj nocuje z tatusiem - mama pojechała do domku odespać noc spędzoną na karimacie i się odświeżyć. Wszyscy mają nadzieję, że zacznę lepiej jeść i nie daj Boże nie zacznę gorączkować to wtedy obejdzie się bez antybiotyku.
Muszę powiedzieć, że mimo nie najlepszych warunków tak miłych lekarzy i pielęgniarek jeszcze nie spotkałam, a mam w tym temacie wiele do powiedzenia! Ponieważ mama była zupełnie nie przygotowana na nocleg w szpitalu pani pielęgniarka dała jej karimatę, prześcieradło do przykrycia i ... przeprosiła, że są tak fatalne warunki dla rodziców!!! Ale za to możemy korzystać z kuchni i np. zrobić sobie herbatkę czy zostawić w lodówce jakieś żarełko.
Inna sprawa, że gdyby nie interwencja naszego doktora to jeździlibyśmy całą noc od przychodni do przychodni i szpitala i rożnie by to się mogło skończyć.
Wszyscy liczą na to, że może uda nam się spędzić Wigilię i Święta w innej scenerii niż szpitalna ...

1 komentarz:

Agata pisze...

Może te nasze maluchy to tak lubią szpitalne życie? Rzeczywiście, jak nie urok, to przemarsz wojska... Trzymamy kciuki za brzuszek Hani. Wracajcie do zdrowia i do domu :)